— Nie żądam żadnej wdzięczności za to, co dla was uczyniłem, a tylko proszę cię o pewną przysługę, za którą ci dobrze i rzetelnie zapłacimy. Potrzebne nam są woły pod wierzch i do przewiezienia pakunków.
— A więc to prawda, że Ibn Asi wybrał się na Goków?
— Niestety, prawda, a że należą oni do twego szczepu, tem pewniej oczekuję od ciebie pomocy.
— Ależ rozumie się.To są nasi pobratymcy, i mamy względem nich święty obowiązek. Zresztą i tobie winniśmy wdzięczność. Oni nie są twymi krewnymi, ani nawet do twojej rasy nie należą, a mimoto śpieszysz im z pomocą. Jakżebyśmy mogli my, ich blizcy, zachować się obojętnie, gdy grozi im niebezpieczeństwo! Ile potrzeba ci wołów?
— Około dwustu. Postaraj się o tyle, no, i oczywiście jak najprędzej.
— O, znajdzie się choćby nawet tysiąc, bo mamy bydła dosyć. Najdalej jutro w południe będziesz je miał, jednak nie dwieście, bo to zamało...
To mówiąc, przypatrywał mi się z uśmiechem, jakby mi chciał uczynić jakąś miłą niespodziankę.
— Jakto zamało?
— Bo dwieście wołów nie zawiezie wszystkich wojowników, którzy pociągną Gokom na pomoc. Czyżbyś sądził, że my nie pójdziemy również? Zbiorę co najmniej dwustu wojowników.
Ucieszyło mię to ogromnie, rzekłem więc:
— Pomoc dla nas bardzo pożądana. Aczkolwiek liczymy na to, że wszyscy podkomendni Agadiego, skoro rozmówimy się z nimi, opuszczą Ibn Asia, to jednak w takich okolicznościach nie zaszkodzi mieć potężny oddział do dyspozycyi. Idzie tylko o to, czy zdołasz zebrać na czas swoich dzielnych wojowników.
— Kiedy przybędzie tu reis effendina? Przypuszczam, że jutro około wieczora najprawdopodobniej.
— I zapewne będzie zmuszony zatrzymać się tu
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/30
Ta strona została przepisana.