Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/301

Ta strona została przepisana.

przemowy, gdy zalecał podwładnym jak największy spokój. Oczywiście, co było do przewidzenia, spotkał się z pewnym oporem ze strony niektórych starszych Kelurów, gdyż ludzie ci, przejęci do szpiku kości chęcią zemsty, nie przeżyli tak okropnej chwili, jak on, i niełatwo ich było namówić do zgody. Mimo to, udało mu się wkrótce przekonać wszystkich.
Wróciwszy na górę do swoich, kilka minut zaledwie czekałem ną Szir Samureka, który z przyjazną miną zbliżył się do nas bez żadnego orszaku.
— Powinieneś być ze mnie zadowolony, effendi — rzekł wesoło. — Moi wojownicy przyjęli wiadomość o uwolnieniu Bebbejów z wielkiem zdziwieniem. Dowiedziawszy się jednak, że ty właśnie uratowałeś im życie i że uprowadziłeś mię, a następnie wróciłeś mi wolność, zapragnęli zobaczyć cię na własne oczy wpośród siebie, i to jako przyjaciela oraz gościa. Przyjmą cię więc i Halefa Omara najżyczliwiej. Aby cię jednak przekonać, że niema w tem żadnego podstępu, przybyłem tu sam i bez żadnej broni; weźcie mię między siebie do środka i idźcie wdół. Moi wojownicy odłożyli strzelby i noże na jedną stronę obozu, a na drugą przenieśli się sami, mógłbyś więc wśród nich sam jeden tylko skorzystać ze swojej czarodziejskiej flinty, gdyby ci się wydało cośkolwiek podejrzanem.
— Zarządzenie to jest ponownem świadectwem twego honoru, dla nas jednak jest ono zbyteczne, gdyż wierzymy, że nie zamyślasz podejść nas podstępnie. Zgadzasz się więc na spełnienie warunków, które ci poprzednio wyjawiłem?
— Tak, ale mam jedną prośbę do ciebie.
— Radbym wiedzieć...
— Gdybyś mi podarował skórę niedźwiedzia, byłaby to nietylko dla mnie, ale dla całego naszego szczepu drogocenna pamiątka po sławnym Kara Ben Nemzim...
— Darowuję ci chętnie skórę niedźwiedzicy, ale