Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/303

Ta strona została przepisana.

zadowolony, że tak bez ceremonii upomina się o gościnność, — ale szejk przyjął przymówkę Halefa z dobrą miną, obiecując uczynić wszystko, co tylko leży w jego mocy, abyśmy byli radzi z gościny u niego.
I któżby się był spodziewał, że ten zbójca i rabuś, nie uznający żadnego prawa, prócz przemocy i zemsty, zmieni się w tak krótkim czasie nie do poznania! Dziś jeszcze dziwię się, że on, który mego Riha cenił, jak najkosztowniejszy klejnot, ani jednem słowem nie zdradził się z tem, że mu żal wypuścić go z rąk swoich. A nie trwoga przed śmiercią zmieniła go tak radykalnie, lecz moje z nim postępowanie, pełne godności ludzkiej i oparte na miłości bliźniego, która silniejsza jest, niż niebo i ziemia, i która — zdaniem wielkiego apostoła — górę na górę przenosi.
Ująwszy konie nasze za uzdy, zeszliśmy za szejkiem na dół do obozu, gdzie zastaliśmy wszystko tak, jak mówił. Po prawej stronie leżała broń, a z lewej, od stawu, siedzieli Kelurowie. Przywitali mnie i Halefa z wielkiem uwielbieniem, na Bebbejów wcale nie zwracając uwagi. Najserdeczniej powitał nas nezanum i jego towarzysze, którzy zawdzięczali nam w tej chwili swą wolność i odpuszczenie żądanego okupu.
Gościnność Kelurów polegała na tem, że, zwyczajem wszystkich półdzikich ludów, urządzono dla nas wspaniałą ucztę, tem bardziej, że nastręczała ku temu wyborną sposobność zdobycz nasza w muzallah. Kelurowie udali się tam wraz z nami, wszelako nie bez trwogi, choć niebezpieczeństwa żadnego już nie było, a gdyśmy przybyli na miejsce, szeik, wskazując niedźwiedzicę, rzekł do mnie:
— Nie dotknę jej prędzej, effendi, aż się przekonam, że istotnie już nie żyje, i dopóki będzie miała krzyż w łapach... Bo nie wiem naprawdę, co może być dla mnie niebezpieczniejsze: stanąć przed krzyżem chrześcijańskim, czy też dostać się w pazury potwora.
— Jeżeli idzie o to, aby cię uspokoić co do niedźwiedzicy, to ja sam zajmę się nią zaraz — odrze-