tylko przypadkiem, to w końcu gotów byłbym i ja uwierzyć, że cuda nie dzieją się na świecie.
Tu Szir Samurek zerwał się na równe nogi i wykrzyknął z zapałem:
— Teraz, teraz właśnie trafiłeś najmocniej do mego przekonania, effendi, zwyciężając mię ostatecznie. Jeszcze wczoraj nie byłby przewidział tego żaden człowiek na świecie. Otóż przyznaję teraz, że zdarzają się na ziemi cuda i że sprawia je potęga owej miłości, którą głosisz nietylko słowem, ale i czynem. Wszak i dusza moja przeistoczyła się od wczoraj do tego stopnia, że sam siebie nie poznaję. I gdybym cię nie doświadczył dobrze, gdybyś mię czynami swymi nie przekonał, uważałbym cię za podstępnego misyonarza, który zapomocą obrotnego języka stara się nawrócić moich współwyznawców na wiarę chrześcijańską. Twoje to czyny i dobroć twoja sprawiły, że wierzę ci najzupełniej, i gdy będziesz się z nami rozstawał, poproszę cię, abyś nami zostawił na pamiątkę mah et takid[1], któraby przez długie czasy orzeźwiała nasze serca miłością ku tobie i radością. Czy zamierzasz odwiedzić jeszcze kiedy ponownie krainę Kurdów?
— Bóg raczy to wiedzieć... Jak On zechce, tak się stanie.
— O, mam nadzieję, że On ci pozwoli przybyć do nas jeszcze. A wówczas przyjmiemy cię, jak przyjaciela, jak brata. Teraz pragnąłbym dowiedzieć się coś jeszcze od ciebie o Ukrzyżowanym i jego dwunastu hawarijun[2].
Szkoda, że tak prędko chcesz nas pożegnać...
Uczyniłem zadość żądaniu Szir Samureka, opowiadając rozmaite zdarzenia z biblii i uzupełniając je przykładami z własnego życia. A miałem w tem pewien cel uboczny. Oto, jak wiedzą już czytelnicy z poprzedniej treści opowiadania, Kelurowie wybierali się na rabunek na granicę perską. Postanowiłem tedy odwieść ich od tego zamiaru przez rozmaite zręcznie dostoso-