Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/313

Ta strona została przepisana.

upomniałeś się o pieniądze. Oto masz je. Oddając ci je, dopełniam ostatniego z warunków, jakie mi postawiłeś.
Jechał na samym końcu oddziału, a za nim podążał nezanum z ludźmi z Khoi, którzy otrzymali napowrót swoje rzeczy.
Ja z Halefem udałem się jeszcze do kaplicy, by tam bodaj przez chwilę podumać nad wypadkami, których byłem świadkiem i sprawcą. Przyłączyli się do nas obaj Bebbejowie.
Gdyśmy wracali, Ben Akwil rzekł do mnie:
— Pożegnamy cię tutaj, effendi, bo drogi nasze w przeciwnych rozchodzą się kierunkach. Pamiętaj jednak, że czyny twoje i słowa utkwiły w duszach naszych na wieki. Za twojem pośrednictwem doznaliśmy wielkiej łaski niebios, i dlatego serca nasze przepełnione są dla ciebie niewymowną wdzięcznością. Jeżeli Allah spełni moją prośbę, to spotkamy się z sobą jeszcze w życiu, a spotkamy się jako przyjaciele, bez względu na to, czy znajdę Mahdiego, czy też ową gwiazdę promienną, którą mi przypowiedziałeś. Niechże tedy aż do chwili ponownego spotkania i na zawsze towarzyszy ci błogosławieństwo Allaha!
Dopędziliśmy wkrótce Kelurów i pożegnaliśmy się z nimi, oczywiście na sposób wschodni, więc obsypując się wzajemnie mnóstwem pięknych słów, tym jednak razem naprawdę szczerych i serdecznych.
Potem, gdyśmy wraz z resztą ludzi, wypuszczonych przez szeika z niewoli, znaleźli się na drodze do Khoi, zaczął Halef:
— Wiesz, sidi, że pożegnanie nie należy do rzeczy bardzo wesołych, skoro w kącikach oczu pojawiają się krople łez. No, ale pocieszam się tem, że czyny, przez nas tutaj dokonane, będą w naszem życiu jaśniały, jak perły drogocenne. Nieprzyjaciele nasi stali się nam przyjaciółmi, a skóry z trzech młodych niedźwiedzi będą najlepszym dowodem naszego bohaterstwa i odwagi. Co do mnie, teraz, po tem wszystkiem, czuję się o wiele