I znowu było to nad Nilem, w głębokiej puszczy, krańcami swymi dotykającej rzeki, której brzeg pokryty był pasmem wysokiej trzciny. Potężne drzewa senesowe i subakowe tworzyły nad głowami naszemi gęste pokrycie, przez które nawet promienie południowego słońca przedrzeć się nie mogły. Czerwone pnie talhamimoz[1] wyciągały długie swe, poziomo rosnące konary ponad trzcinę i tworzyły tam gęstą z pierzastych liści zasłonę, opadającą dalej aż do poziomu wody. Gdyby nie blizkość rzeki, od której przedzierał się w głąb puszczy orzeźwiający chłód, upał byłby nie do wytrzymania.
Muszę tu opowiedzieć, w jaki sposób znalazłem się nad Bahr el Abiad, tak bardzo od niego przedtem oddalony.
Przeprosiny moje z reisem effendiną po wiadomem czytelnikom nieporozumieniu oparte były na szczerości, ale tylko z jednej strony, a tą stroną właśnie byłem ja. Używszy wszelkich środków, aby wśród podkomendnych reisa efiendiny nie rozpowszechniło się mniemanie, jakobym był jedynym bohaterem i jakoby mnie tylko należało zawdzięczać znakomite skutki wyprawy, nie zdołałem przekonać tych ludzi ani słowem, ani zachowaniem się swojem. Mieli oni to przekonanie, że dowódca ich był zdolny tylko do popełniania błędów
- ↑ Acacia gummifera.