i że ja wyprowadzałem go zawsze z kłopotów, ile razy nóż był już poprostu na jego gardle. Lgnęli też do mnie z tej przyczyny coraz bardziej, a ku niemu poczęli żywić równocześnie wzrastającą niechęć.
Nie mogło to oczywiście ujść jego uwagi, a znaleźli się nawet tacy, którzy mu to otwarcie w oczy mówili. Zarzutów z tej racyi czynić mi nie mógł, bo nie dałem mu ku temu żadnego powodu. Milczał więc, stawał się wobec mnie coraz bardziej zamkniętym w sobie, śledząc jednocześnie zazdrosnem okiem każdy mój krok i rozważając każde słowo.
Wobec tego postanowiłem zachowywać się w swem postępowaniu jeszcze przezorniej i wreszcie najzupełniej dobrowolnie zniżyłem się do roli zwykłego członka ekspedycyi. Pozostawić mię samego w tych dzikich okolicach nie mógł biedak w żadnym razie i cierpiał z tej racyi ogromnie. Mówił ze mną bardzo mało, i to w sprawach niezbędnie tego wymagających, a na każdym kroku dawał mi do zrozumienia, że on jest tu wodzem i panem. O ile przedtem byłem jego pomocnikiem i doradcą, o tyle teraz spełniałem przy nim, że tak powiem, rolę piątego koła u wozu, jakkolwiek rady mojej zasięgał od czasu do czasu, a mianowicie w takich wypadkach, gdy mu własny rozum, inteligencya i zdolności nie wystarczyły.
Ten zaostrzający się z każdym dniem niewesoły stan rzeczy uprzykrzył mi się wreszcie i postanowiłem rozstać się z reisem effendiną, skoro tylko przybędziemy do Faszody. Niestety, okazało się to niemożliwem, gdyż w mieście tem grasowała właśnie w owym czasie, w straszliwy sposób pastwiąc się nad ludźmi, żółta febra, i trzeba było czekać przynajmniej miesiąc czasu na okręt, wyruszający w dół rzeki.
Reis efiendina zatrzymał się tu tylko przez dwa dni i, aby nie paść ofiarą epidemii, zmuszony był, rozwinąwszy żagle, płynąć dalej. Przedtem jednak dał mi wyraźnie do zrozumienia, że pragnie, abym został w Faszodzie i nie nadużywał dalej jego gościnności.
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/316
Ta strona została przepisana.