Wczesnym rankiem obudził nas krzyk różnorodnego ptactwa i głosy leśnej zwierzyny. Rozejrzałem się wokoło... Czarni siedzieli już przy ogniu, zajadając śniadanie z takim apetytem, jakby conajmniej przez tydzień pościli. Jeżeli ludzie ci będą tak samo dzielni wobec nieprzyjaciela — pomyślałem, — to Ibn Asl nie ujdzie nam z wszelką pewnością.
Całe przedpołudnie zeszło na pieczeniu zapasów mięsa, bo pieczone nie psuje się tak, jak w stanie surowym. Podczas tego wrócili posłańcy z oznajmieniem, że wojownicy z sześciu wsi ciągną już tutaj i pędzą woły na jakąś sawannę, której nazwy nie spamiętałem, i że kobiety dostawią żywność później. W południe przybył jeden czarny, meldując o przybyciu wołów. Naczelnik chciał się tam udać i zabrać mnie z sobą. W obawie, aby reis effendina, przybywszy wcześniej, nie tracił zbyt wiele czasu na odnalezienie nas, wysłałem czterech asakerów łodzią aż do miejsca, gdzie maijeh styka się z rzeką. Potem udałem się za naczelnikiem, biorąc oczywiście Agadiego, który z wielką gorliwością pełnił rolę tłómacza.
Po niespełna kwadransie drogi przez las ponad maijeh zaszliśmy na obszerną sawannę, pokrytą bujną trawą. Tu rozłożyło się dwustu wojowników oraz poganiaczy wołów. Byli to ludzie zbudowani silnie i dobrze odżywieni. Ubrania ich składały się wyłącznie z przepasek biodrowych, a broń stanowiły noże i długie stare flinty. Przekonałem się jednak później, że ludzie ci umieli strzelać z nich znakomicie.
Woły, przeznaczone dla nas, przedstawiały się ku naszemu zadowoleniu jak najlepiej: były silne, dobrze wypasione i kształtami wielce się różniły od naszych ociężałych bydląt zaprzęgowych. Zwierzęta te, jak już poprzednio wspomniałem, są znakomicie wytresowane i noszą lepiej, niż niejeden koń pośledniej rasy. Wybrałem sobie najlepsze bydlę i naprawdę byłem zeń w ciągu całej podróży zupełnie zadowolony.
Zwierząt tych było przeszło czterysta sztuk. Woły
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/32
Ta strona została przepisana.