Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/320

Ta strona została przepisana.

liczyć tutaj na zetknięcie się z handlarzami niewolników, i dopiero podczas jutrzejszej żeglugi spodziewałem się trafić na ich ślady. Płynęliśmy długo z wieczora, korzystając z tego, że księżyc. oświecał szlak, którym żeglowaliśmy, i wiatr był pomyślny.
Po niejakimś czasie natrafiliśmy na znaczny zakręt rzeki, i trzeba było przybić do brzegu na nocleg. Rozłożywszy się tu pod wielkiem drzewem, rozpaliliśmy ognisko. Jeden z nas naprzemiany czuwał czas jakiś, podsycając płomień dla odpędzenia od nas owadów, podczas gdy inni spali.
Rano dopiero, popłynąwszy dalej, rozpoczęliśmy poszukiwania brodu.
Mieszkaniec z nad górnego Nilu nazywa bród zwykły, nadający się do przejścia, słowem „maszadah" a większy, trudniejszy, zowie się tu „chod". Przez ten ostatni można się przeprawić tylko wówczas, gdy woda jest zupełnie spokojna.
Około południa przybyliśmy do miejsca, gdzie rzeka dzieliła się na kilka ramion, oblewając swemi falami liczne ławice drobnych wysp. Woda płynęła tu tak spokojnie, że jeżeli gdzie, to chyba jedynie tutaj mogło być najwygodniejsze dla ludzi przejście, tembardziej, że na piasku i na ławicach nie zauważyliśmy ani jednego krokodyla. Przybijaliśmy kolejno do każdej z wysp, przeszukując je starannie. Wszystkie były pokryte dziką trzciną, zwaną omm sufah, i krzakami, które, rosnąc bujnie i szybko, zacierają wnet wszelkie ślady czyjegokolwiek na nich pobytu nie do poznania.
Jednakże na najbliższej od lewego brzegu. ławicy znaleźliśmy w krzakach szebah, niezupełnie jeszcze przykryty trawą. Łatwo było domyślić się, w jaki sposób dostały się tu te widły, które biedni czarni dźwigają na swych karkach idąc w niewolę. Niezawodnie przeprawiali się tędy ze swym rekwikiem handlarze niewolników.
Popłynęliśmy dalej naokoło wysepki w celu ścisłego jej przeszukania. Rosły tu liczne krzaki amba-