Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/329

Ta strona została przepisana.

Ben Nil, wysłuchawszy całej tej rozmowy, szturchnął mię z boku i szepnął:
— Pochwyćmy tych ludzi.
— Nie; mam inne zamiary.
— Przecie musimy uwolnić owych sześćdziesięciu niewolników...
— Oczywiście.
— Wobec tego wypada schwytać tych dwu wysłańców.
— Przeciwnie, należy ich przepuścić swobodnie.
— Nie pojmuję, effendi!
— Wystarczy, że ja pojmuję. Patrz, już gotowi!
Obaj Arabowie, ukończywszy robotę wiązania tratwy i sporządziwszy z długich żerdzi wiosła, ściągnęli tratwę na wodę i powiosłowali na niej do najbliższej wyspy. Tu wysiadłszy, przenieśli tratwę na plecach wpoprzek wysepki i znowu przeprawili się na niej przez wązką odnogę rzeki na inną wysepkę, — aż w końcu taką drogą znaleźli się na przeciwnym brzegu Nilu.
— Uciekli, effendi! a tak łatwo mogliśmy ich przytrzymać! — narzekał Ben Nil.
— No, no, nie trwoż się; niebawem będziemy ich mieli w swych rękach.
— Gdy powrócą?
— Rozumie się.
— Hm! nie gniewaj się, effendi, jeżeli uczynię ci uwagę, której, jako twój sługa, czynić nie powinienem... Oni przecie nie wrócą sami, lecz z ludźmi, którzy mają transportować niewolników, a przytem i ludzie z Faszody będą już tutaj. Że zaś do transportowania sześćdziesięciu niewolników trzeba conajmniej piętnastu ludzi, więc ogółem będziemy mieli do czynienia z trzydziestoma uzbrojonymi drabami. Czyż zatem nie lepiej było ująć bez żadnej trudności tych dwóch?... Teraz prawdopodobnie będziemy zmuszeni zażądać pomocy u reisa effendiny...
— O, nie! ani myślę od niego żądać pomocy. *
— Jakto? przecie nas jest tylko sześciu!