Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/33

Ta strona została przepisana.

wierzchowe dla przedniejszych jeźdźców miały pewnego rodzaju siodła, juczne zaś dźwigały na grzbietach kosze z żywnością i duże gliniane garnki na wodę, w którą należało się zaopatrzyć na drogę, gdyż w bagnistych tych okolicach niema czystych źródeł. Cugle u zwierząt wierzchowych przytwierdzone były do dwóch kółek, nasadzonych w nozdrzach.
Naczelnik miał dłuższą przemowę do swoich ludzi. Niestety, nic z niej nie zrozumiałem, i dopiero tłómacz objaśnił mię, że było to wyłuszczenie powodów mobilizacyi, tudzież jej celu, a wreszcie zachęta do dzielnego spisania się w tej słusznej i dobrej sprawie, Wojownicy przerywali mu często wykrzyknikami, znaczącymi prawdopodobnie tyle, co nasze „brawo". Potem rozkazał naczelnik, aby się wszyscy zebrali w ordynek i przedefilowali przedemną. Arcyciekawa parada! Armia ta nie umiała jednak ani rusz „trzymać kroku", i każdy żołnierz szedł sam sobie. Co zwracało szczególniejszą uwagę, to niesłychana marsowość w twarzach. Gdyby tu, na mojem miejscu, był Selim, to powiedziałby, że ma przed sobą największych bohaterów świata!
Po ukończonym „przeglądzie wojska“ wróciliśmy do obozu, zabrawszy z sobą tylko część wojowników, aby odnieśli zapasy mięsne, które przedstawiały się dość okazale, bo zabity zwierz miał przeszło cztery metry długości.
Niebawem powrócili moi ludzie, którzy byli wysłani na czółnie ku rzece, i oznajmili, że okręt już się zbliża. Poszedłem więc na maijeh i istotnie ujrzałem okręt tuż niedaleko brzegu. Po upływie kilku minut okręt stanął i reis effendina zeszedł na ląd.
Był bardzo uradowany wynikiem moich przygotowań, a zwłaszcza ucieszył się, że Borowie w tak znacznej liczbie przyłączą się do naszej ekspedycyi. Mimo to, nie wydał rozkazu załodze do wylądowania, dopóki go nie upewniłem, że Gokowie nie knują przeciw nam żadnych zdradzieckich zamiarów.