Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/333

Ta strona została przepisana.

było już mniej bezpiecznie, ale należało nam na trzecią noc zwrócić szczególniejszą uwagę na ten punkt, gdyż możliwe było, że karawana z niewolnikami przybędzie wcześniej. Urządziwszy tedy tuż u samego brodu doskonałe schronienie w celu obserwowania spodziewanej karawany niewolników, poszliśmy daleko na step, aby, jeśli się uda, zawczasu spostrzedz ją zdaleka. I rzeczywiście późno już popołudniu dostrzegliśmy na horyzoncie ruchome punkciki, większe i mniejsze: pierwsze — byli to zapewne jeźdźcy na wielbłądach, drugie — to niewolnicy, idący pieszo. Karawana posuwała się prosto, jak to przewidziałem, w kierunku naszym, ku Nilowi. Oczywiście usunęliśmy się co prędzej z jej szlaku, zacierając za sobą wszędzie ślady, aby wśród przybywających nie zbudzić czujności.
Niebawem ukazali się dwaj jeźdźcy, którzy znacznie karawanę wyprzedzili, pędząc ku rzece, aby na wszelki wypadek przekonać się, czy nie grozi jej jakie niebezpieczeństwo.
Ukryliśmy się w naszem „obserwatoryum", i zaledwieśmy się tam usadowili, gdy oto spostrzegliśmy płynącą w naszym kierunku z tamtej strony rzeki łódkę, w której wiosłowali ci sami dwaj Arabowie, których mieliśmy zaszczyt poznać onegdaj. Czy chwila ich powrotu była z góry umówioną, czy też przypadkowo tylko przybyli na czas zbliżania się karawany, było mi obojętne; natomiast radowałem się, że będę miał wyśmienitą sposobność podsłuchania ich, bo zapewne zaraz po wylądowaniu zdadzą relacyę ze swych czynności dwom przybywającym od karawany jeźdźcom.
I istotnie przypuszczenia moje były trafne. Dwaj wioślarze, wylądowawszy i rozejrzawszy się wokoło, dali znak mocnem gwizdnięciem na palcach. W odpowiedzi na to rozległ się w lesie taki sam świst, a w chwilę później ukazali się na brzegu dwaj znakomicie uzbrojeni ludzie; byli to ci sami, których zauważyłem poprzednio jadących na wielbłądach. Szli