Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/334

Ta strona została przepisana.

teraz pieszo, pozostawiwszy wielbłądy na górze. Dwaj Arabowie, którzy przybyli łodzią, ukłonili się im nizko, na co ci odpowiedzieli wyniośle, skinąwszy zaledwie głowami, a jeden z nich zapytał:
— Kiedyście tu przypłynęli?
— Przed kilkoma minutami.
— Obejrzeliście dobrze muchadę?
— Tak, panie. Ani śladu człowieka tutaj.
— A jakże tam z poselstwem?
— Poszło wszystko zupełnie tak, jak nam to z góry zapowiedziałeś. Ludzie z Chor Omm Karu przybędą nad rzekę jutro, w dwie godziny po wschodzie słońca.
— Spodziewam się, że nie będą wymagali od nas, abyśmy tam do nich się przeprawiali,
— Nie, przepłyną na tę stronę w celu odebrania rekwiku.
— A czem zamierzają płacić?
— Złotym proszkiem; towarów nie mają z sobą, bo niedogodnieby im było ciągnąć się z nimi przez stepy.
— Tak, ale co ja zrobię ze złotem, za które w tych stronach nic dostać nie można? Byłem pewny, że otrzymam zapłatę w bedai[1], gdyż właśnie podczas obecnej podróży będę tylko w takich miejscowościach, gdzie można kupować potrzebne mi rzeczy tylko drogą wymiany! Jeżeli więc chcą płacić pieniędzmi, czy złotym proszkiem, to postawię o wiele wyższą cenę na rekwik. Ile mają ze sobą. ludzi?
— Dwanaście głów.

— A więc tyle, ile my. Toby od biedy wystarczyło, bo nie spodziewam się tu jakichkolwiek przeszkód; reis efiendina i jego towarzysz zapodzieli się gdzieś od dłuższego już czasu. Idźcie nieco wyżej na brzeg i dajcie znak karawanie, aby szła tutaj, a z powrotem przyprowadźcie wielbłądy, żeby się napiły.

  1. Towary handlowe.