Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/335

Ta strona została przepisana.

Rzekłszy to, rozkazodawca odszedł ze swoim towarzyszem pod drzewo i tam obaj usiedli, podczas gdy posłańcy udali się na step. Dwaj przybyli nie mówili nic do siebie; snadź znużeni byli bardzo podróżą. Sądząc z rysów i koloru twarzy, można było przypuszczać, że należą do Messerijów albo Habanijów. Wśród obu tych szczepów handel niewolnikami bywa dość często praktykowany.
Wkrótce wrócili wysłańcy, a za nimi — nadciągnęła karawana i zatrzymała się w miszrah. Niewolnicy byli tak wyczerpani, że ledwie trzymali się na nogach. Snadź uciążliwa, zapewne kilkodniowa wędrówka w pętach, boso, po wyschniętym stepie, pod palącymi promieniami słońca i prawdopodobnie o głodzie i pragnieniu sprawiła to, że byli w nader opłakanym stanie. Ręce i nogi mieli powiązane tak, że mogli wlec się zaledwie noga za nogą, krótkimi krokami, i to w postawie mocno przygarbionej z powodu połączenia krótkimi postronkami rąk i nóg; pomiędzy sobą powiązani byli również grubymi powrozami, do których przymocowano ciężkie drążki. Oprócz szmat na biodrach, nie mieli na sobie nic; nawet głowy mieli odkryte, więc w ciągu marszu musieli znosić iście piekielną mękę z gorąca. Niektórym ciało odpadało kawałkami, spieczone od słońca,
A nie byli to bynajmniej czarni synowie Afryki z pogańskich plemion murzyńskich, lecz ludzie biali, należący, jak się o tem dowiedziałem później, do Bagor el Homrów. Schwytano ich w niewolę jako jeńców podczas bitwy i uczyniono niewolnikami, przeznaczając na sprzedaż. Jak strasznem trapieni byli pragnieniem, świadczył równoczesny prawie okrzyk radości, jaki się wydarł z piersi nieszczęśliwych straceńców na widok wody. Nie dano im jej jednak prędzej, aż napiły się wielbłądy i żołnierze, poczem dopiero obdzielano każdego z nich, napełniając nią łupiny orzecha kokosowego. Do rzeki nie puszczono ich w obawie, aby który umyślnie się nie utopił, uwalniając się w ten sposób od okropnej doli, jaka ich czekała.