Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/337

Ta strona została przepisana.

zadając straszne katusze... Opisałem już w jednym z poprzednich rozdziałów, jak wielką klęskę dla ludzi stanowią owe niezliczone roje krwiożerczych komarów, uzbrojone w zatrute ssawki! To też biedacy ryczeli, jak bydlęta, nie mogąc się obronić przed tą okropną plagą.
Na myśl o tem postanowiłem nie zwlekać i jak najprędzej położyć kres ich męce, chociażby z narażeniem swojego życia.
Ben Nil był również przejęty do żywego losem nieszczęśliwych i szeptał mi do ucha:
— Czyby się nie dało uwolnić tych ludzi dziś jeszcze?.
— Owszem, postaramy się o to.
— Proszę cię więc, zarządź tak, aby się to stało jak najprędzej. Trudno już dłużej słuchać jęku nieszczęśliwych. Uczyńmy wszystko, co tylko możliwe, chociażbyśmy ściągnąć mieli na siebie największe niebezpieczeństwo. Co do nas jesteśmy gotowi na twój rozkaz rzucić się w tej chwili na tych czternastu łotrów. Mogłoby się nawet obyć bez twego czarodziejskiego karabina; wystarczyłoby, gdyby każdy z nas wystrzelił po razie tyko: zabilibyśmy za jedną salwą sześciu, a z pozostałymi ośmioma byłaby już łatwa sprawa, bo strach paniczny odebrałby im przytomność umysłu.
— Ależ ja nie chę przelewać krwi tych ludzi. Oni w swem zaślepieniu nie wiedzą nawet, że popełniają straszną zbrodnię.
— Tak, ale pomyśl, effendi, że będą się bronili i użyją przeciw nam swych strzelb, jeżeli ich wprzód nie obezwładnimy.
— Mam nadzieję, że łatwo mi to przyjdzie i najprawdopodobniej nie będę korzystał z waszej pomocy. Mimo to musicie być w pogotowiu i w razie potrzeby bronić mię. Podsunę się teraz sam aż do ogniska, gdzie siedzą wartownicy, i jeżeli ich obezwładnię, a nikt tego nie zauważy, to możecie spokojnie tu siedzieć, dopóki was nie wezwę. Gdyby zaś zbudzili się ich