Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/338

Ta strona została przepisana.

towarzysze, wówczas przybiegniecie mi natychmiast z pomocą nawet bez mego wezwania. Zdaje się jednak, że pójdzie gładko, bo, jak wywnioskowałem, niewolnicy umieją po arabsku, a zrozumiawszy mię, pomogą w robocie. Zaznaczam, że musicie ogromnie uważać i każdej chwili być gotowymi!
Wysunąwszy się z pod siatki, zawiesiłem ją na krzaku, zarówno, jak i karabin, i zabrałem tylko sztuciec, ażeby w razie potrzeby mieć możność zaszachowania nieprzyjaciół.
Dowódca karawany, wymieniając poprzednio wyraz asznabi, niewątpliwie miał na myśli mnie, a więc moje nazwisko obiło się o jego uszy, jak również musiał też słyszeć i o „czarodziejskim" moim karabinie.
Ostrożnie, chyłkiem, zataczając wielki łuk, zbliżyłem się do ognia, przy którym siedzieli dwaj strażnicy, na taką odległość, że mogłem ich dosięgnąć ręką.
Dziwne, jak ci ludzie czuli się tu bezpiecznymi!
Wartownicy nie rozmawiali ze sobą, zajęci ciągłem dokładaniem paliwa do ognia, który trzeszczał i od czasu do czasu buchał wysokim, jasnym płomieniem, oświecając znaczną przestrzeń dokoła. Po prawej stronie spali handlarze, owinięci w koce, po lewej zaś niewolnicy, którzy w razie mego napadu na strażników musieliby mię ujrzeć i, domyślając się we mnie swego zbawcy, wszczęliby zapewne krzyki radosne, a to właśnie nie byłoby dla mnie pożądane i musiałem tego uniknąć za wszelką cenę. Podniosłem się więc powoli z omm sufah i, zwrócony ku nim, przyłożyłem lewą rękę do ust na znak, aby milczeli, a wiedziałem, że znak ten zrozumiały jest niemal u wszystkich ludów.
I cel mój został w zupełności osiągnięty, gdyż jęki w tej chwili ustały. Widocznie biedacy przeczuli, że czeka ich pomoc z mojej strony, bo nie byłbym się przecie czaił na pilnującą obozu wartę.
Europejczyka zastanowiłaby natychmiast nagła zmiana w jego otoczeniu i szukałby przyczyny, dlaczego jęki tak nagle ucichły; ale synowie pustyni nie zwrócili