Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/339

Ta strona została przepisana.

na to najmniejszej uwagi. Korzystając z tej nieoględności, by nie tracić czasu, zamachnąłem się raz po razie kolbą, i obaj wartownicy padli ogłuszeni na ziemię bez wydania głosu.
Przekonawszy się, że żadnemu z nich czaszka nie pękła, zwróciłem się do niewolników i rzekłem, o ile można, cichym głosem:
— Zachowajcie się spokojnie! ani jednego słowa! Chcę was uwolnić i poprzecinam powrozy, a skoro potem zwiążę strażników, rzucicie się na handlarzy. Niewolno wam jednak nic więcej uczynić, jak tylko trzymać ich silnie, abyśmy mogli ich powiązać. Baczność więc!
Przeciąć sześćdziesiąt powrozów po trzy razy byłaby to zbyt trudna dla jednego robota, — kazałem więc dwom pierwszym uwolnionym niewolnikom zabrać noże od wartowników i pomagać mi. Tymczasem, na dany znak przybyli z krzaków i moi ludzie z Ben Nilem — i w dwie niespełna minuty wszyscy jeńcy byli wolni.
— Allah was zesłał! — szepnął jeden z nich. — Powiedz nam, kto jesteś, abyśmy...
— Cicho bądź! dowiesz się później, a teraz do roboty! Naprzód skrępować strażników, a potem dalej na śpiących! po trzech na jednego, a czwarty niech zaraz wiąże. Powrozów jest dosyć! Więc dalej do roboty!
Naprawdę warto było przypatrzyć się tej „robocie". W jednej chwili obezwładniono śpiących, wiążąc ich, jak snopy, wraz z kocami, w które byli owinięci. A jednocześnie wszczął się w obozie zgiełk nie do opisania: gromkie okrzyki radości oswobodzonych niewolników, pomieszane z rykiem dotychczasowych ich katów. Zachodziła obawa, aby wielbłądy, spłoszone tymi wrzaskami, nie porwały pęt i nie uciekły. A podziałało to tak zaraźliwie na moich asakerów, ba, nawet i na Ben Nila, że i oni wzięli udział w tym „hymnie". Co do mnie — nie miałem ochoty robić ze swego