Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/34

Ta strona została przepisana.

Stąd udaliśmy się do obozu, gdzie naczelnik za pośrednictwem tłómacza powitał reisa effendinę bardzo życzliwie i z uniżonymi ukłonami, poczem zaprosił go na sawannę, aby zobaczył oddział wojowników. Ponieważ ja miałem już tę przyjemność, nie towarzyszyłem więc reisowi effendinie, postanowiwszy spędzić pozostający do wieczora czas o wiele korzystniej, a mianowicie — miałem chęć upolowania na drogę trochę błotnego ptactwa. Zasięgnąłem w tym celu informacyi u naczelnika, który oznajmił mi za pośrednictwem Agadiego, że w pobliżu wszystkie ptaki zostały przez nich wypłoszone podczas dłuższego ich pobytu, a natomiast po tamtej stronie maijeh można natrafić na całe ich stada.
— A czy nie spotka mię tam jaka przykrość ze strony mieszkańców? — zapytałem.
— Cóż znowu! Tam niema żywej duszy; obszary te nie są zamieszkane i należą do nas.
Odpowiedź ta mogła wystarczyć do rozproszenia obawy, gdybym ją był miał, powyższe bowiem zapytanie wystosowałem raczej z przyzwyczajenia do ciągłych ostrożności. Wezwałem Ben Nila, aby mi towarzyszył, gdy wtem zjawił się przede mną dawno już niewidziany towarzysz, który przebywał na okręcie reisa efendiny, marnując swoją „siłę" i niezwykłe „zdolności". Czytelnik domyśli się, że był to Selim...
— Zabierz mię z sobą, effendi! — błagał; — przekonasz się, ile upoluję ptactwa.
— Jesteś mi zupełnie zbyteczny — odpowiedziałem, pomny na różne nieprzyjemności, na które byłem przez niego narażony.
— Co? jak? — podchwycił żywo z niesłychanem zdziwieniem.
— A tak, że znowu popełniłbyś cały szereg głupstw. Zrozumiałeś?.
Założył długie ręce na głowę i krzyknął:
— Cały szereg głupstw? no, proszę! Ja, największy bohater pod słońcem, najdoskonalszy myśliwy, miałbym być zdolny do głupstwa! Effendi, obrażasz mię okrop-