Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/340

Ta strona została przepisana.

gardła dudy organowej i przez dłuższy czas dawałem znak rękoma, wywijając niemi, jak wiatrak śmigami, dopóki mię nie zrozumiano, że zapomocą tej gestykulacyi domagam się zakończenia popisu wokalnego.
— Ten krzyk może nam zaszkodzić — rzekłem, gdy nareszcie można było dosłyszeć słowa, — bo kto wie, czy ludzie z Chor Omm Karn nie są już w pobliżu.
— Co nas oni obchodzą! — odrzekł któryś. — Niech przyjdą tu, a zobaczą, jak ich przyjmiemy!
— Dobrze, dobrze! ale ja właśnie pragnę, aby tu przyszli, a wrzaski mogą ich stąd odstraszyć.
— Tak sądzisz, panie? Prawda! Nie przyszło mi to na myśl. Musimy siedzieć cicho, ażeby, nic nie przeczuwając, przyszli aż tutaj. A przyjdą jutro rano; pochwytamy ich i wsadzimy głowami do wody, aby się dobrze napili i powędrowali do piekła. Powiedz nam jednak, panie, kto jesteś, abyśmy wiedzieli, komu mamy do zawdzięczenia ratunek w tak ciężkiej chwili. Badalat[1] tych oto czterech ludzi świadczą, że są to asakerzy kedywa; ty jednak nie należysz do nich, jak również i ten szósty, nieprawdaż?
— Nie jesteśmy żołnierzami. Jestem Frankiem i nazywam się Kara Ben Nemzi Effendi, a nazwisko mego młodego przyjaciela brzmi Ben Nil. m
— Na te moje słowa ozwał się pomruk w szeregach powiązanych jeńców. Interlokutor zaś mój pytał w dalszym ciągu:
— Jesteś może chrześcijaninem, effendi? — Tak.
— A może znasz pewnego sabit[2], którego nazywają reisem effendiną, a który z ramienia kedywa ciągle żegluje po Nilu w celu chwytania łowców i handlarzy niewolników?
— Owszem, znam go.
— Może mu dopomagałeś kiedy w tej czynności?,

— O, wiele razy.

  1. Uniformy.
  2. Oficer.