was przezemnie o tchórzostwo, gdyż wiadomo mi, że El Homrowie odznaczają się wielką dzielnością i odwagą. Wiem o tem, że, jako niestrwożeni agagirowie[1], rzucają się bez strzelby na fila[2] i korkedana[3].
— Cieszy mię, effendi, że wiesz o tych szczegółach z życia naszego, i mam nadzieję, że osobiście przekonasz się.o naszej waleczności, gdy przyjdzie do rozprawy z tymi handlarzami niewolników.
— Ależ do ich ukarania nie trzeba wcale waleczności; a gdybym ich nawet teraz uwolnił i pozwolił się bronić, to przecie was jest sześćdziesięciu, ich zaś tylko czternastu. Zresztą nie wy rozprawicie się z nimi, bo oddam ich reisowi effendinie.
Niebardzo się spodobało moje oświadczenie wojowniczym synom El Homr, i dopiero po długich targach i perswazyach ów, który dotychczas ze mną mówił w imieniu swych towarzyszów, odstąpił od swych żądań, zostawiając ukaranie handlarzy reisowi. Był to, jak się okazało, szech es zef[4] całego szczepu i, jako taki, miał pewne poważanie u reszty towarzyszów.
Uwolnieni przez nas „mistrze miecza" w ciągu uciążliwej swej w tak okropnych warunkach podróży nacierpieli się też głodu, więc teraz zabrali się skwapliwie do zapasów durry, trąc ją między kamieniami; inni poszli się kąpać, szukając w wodzie ulgi od ukąszeń, jakie im zadały komary. Ze startego prosa przyrządzono wnet kaszę, na którą rzucili się wszyscy z ogromnym apetytem, jedząc ją oczywiście palcami, które im zastępowały nietylko łyżki, noże i widelce, ale nawet serwety i inne podobne przybory stołowe.
Co do obezwładnionych handlarzy, to oczywiście położenie ich nie było do pozazdroszczenia. Tak niedawno pewni siebie i bezpieczni, zmuszeni zostali zamienić się rolą z dotychczasowymi swymi jeńcami, a cios ten spadł na nich tak nagle, jak piorun z jasnego nieba.