Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/344

Ta strona została przepisana.

nich radość, bo, słysząc ode mnie, że uważam jeńców za swoją wyłączną własność, nie spodziewali się też żadnej darowizny z ich majątku. Pozwoliłem im zająć się natychmiast podziałem tych łupów pomiędzy siebie, więc zabrali się zaraz do roboty, rozwijając przedewszystkiem z koców i der samych jeńców i wypróżniając im kieszenie.
Nie przypuszczałem, że jeńcy dadzą się ograbić z takim spokojem i nawet bez jednego obelżywego wyrazu lub przekleństwa. Widocznie działał na nich jeszcze do tej chwili przestrach z powodu tak nagłej i niespodziewanej klęski. Tylko Abu Rekwik, do którego zabrano się na samym ostatku, zachował się wyzywająco, a gdy mu Ben Nil sięgnął do kieszeni, by wydobyć ich zawartość, łotr głosem pełnym oburzenia i gniewu zawołał:
— A to co znowu!? Miałżebym wpaść w ręce zwykłych zbójów, którzy mię chcą obrabować do ostatniej nitki?
— Cicho bądź, nicponiu! — odciął się Ben Nil, — nie gadaj nam o zbójach i rabunku, bo najpodlejszym rabusiem.i złodziejem jesteś ty sam! A żeśmy cię schwytali na niecnej robocie, mamy prawo posiąść wszystko, co masz. Prawo to obowiązuje tutaj nie od dziś, jak ci dobrze wiadomo.
— Inaczej przemawiałbyś do mnie, gdybyś wiedział, kto jestem. Potęga moja jest tak wielka, że na jedno moje słowo zginiecie wszyscy!
— Wypowiedz je, słuchamy! Jestem ciekaw, w jaki to sposób mielibyśmy zginąć. Wszak jeżeli komu, to przedewszystkiem tobie do śmierci bardzo niedaleko...
— Nie szydź! Jestem Tamek er Rhani, którego zowią również Abu Rekwik!

— Wiem o tem. Ale najzupełniej mi to obojętne, kto jesteś i czy nazywają cię Abu Rekwik, czy też Tamek el Chazir[1]. W naszych oczach mniej wart

  1. Tamek-łajdak.