Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/346

Ta strona została przepisana.

— Na co patrzyć? na twoich czterech asakerów? Nie wątpię, że to są złodzieje, którzy pokradli gdzieś mundury, albo włóczęgi, co uciekli z wojska; pewnie w służbie kedywa nie było im wygodnie, bo to... tchórze!
— Są to żołnierze reisa effendiny. Czy są tchórzami, najlepiej się przekonałeś z tego, że przy pomocy ich pięciu obezwładniłem was czternastu.
— A kto dał wam ku temu prawo?
— Nikt! niema bowiem człowieka, któryby mnie poważył się rozkazywać. Pomagam z własnej ochoty reisowi effendinie w jego pracy nad wytępieniem łowców niewolników.
Słowa te zastanowiły handlarza. Myślał przez chwilę, co ma powiedzieć, poczem, starając się ukryć trwogę, która mu jednak z oczu była widoczną, ozwał się wkońcu:
— Allah I’ Allah! czyżbyś naprawdę należał do wyprawy reisa effendiny?
— Tak, należę.
— Jesteś może Frankiem, chrześcijaninem?
— Zgadłeś.
— I nazywasz się Emir Kara Ben Nemzi Effendi?
— Tak, istotnie tak się nazywam.
— Ależ, o ile wiem, reis effendina i Kara Ben Nemzi popłynęli w głąb krajów murzyńskich...
— A mimo to widzisz mię tutaj, i sądzę, że sprawia ci to radość. Ażeby jednak tem większy był twój zachwyt, powiem ci, że ukaraliśmy śmiercią paru nicponiów, którzy zapewne są twoimi dobrymi znajomymi, a mianowicie Abd Asla i Ibn Asla.
— Allah kerim! czyżby Ibn Asl już nie żył? czyżbyś mówił prawdę, effendi?
— Kara Ben Nemzi nigdy nie kłamie! Uporawszy się z tymi łotrami, którzy byli zakałą ludzkości, zabraliśmy się z kolei do innych, i oto ty wśród nich jesteś pierwszy... Cóż? wiesz teraz, jaki czeka cię koniec?