Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/347

Ta strona została przepisana.

— Maszallah! Ibn Asl zginął! Ibn Asl, który uchodził za niezwyciężonego!
— Głupstwo! zbrodnie i grzechy nie są w stanie nigdy osięgnąć ostatecznego zwycięstwa, chociażby przez pewien czas tryumfowały. Sprawiedliwość, uczciwość, cnota zawsze i wszędzie są tą potęgą, która stawia człowieka prędzej czy później na wyżynach zwycięstwa. Przekonasz się o tem wkońcu osobiście, gdyż zapewniam cię, że dzisiejsza twoja niecna wyprawa handlowa była bezwarunkowo ostatnią w twojem życiu.
Długo nie odpowiadał, rozmyślając, jak się wobec mnie zachować: czy poddać mi się pokornie, czy też wytrwać do końca w roli nieugiętego i dumnego pana. Uznał jednak, że na pokorę czas jeszcze w ostatniej chwili, gdy zawiodą już wszystkie nadzieje; tymczasem zaś powziął postanowienie „nie ugiąć się"; można to było wyczytać odrazu z jego twarzy.
— Więc tak? — ozwał się wreszcie hardo. — Czyżby istotnie po Ibn Aslu przyszła kolej na mnie? Mnie się zdaje, że nie wierzysz w to sam!
— Owszem, nietylko wierzę, ale jestem najmocniej o tem przekonany.
— Odstawisz więc nas reisowi effendinie?
— Rozumie się.
— Kiedy?
— Właściwie nie powinienbym ci tego powiedzieć, ale że nie obawiam się, aby mi moja otwartość w czemkolwiek zaszkodzić mogła, więc dowiedz się, że pozostaniemy tu kilka dni, dopóki reis effendina nie nadpłynie z góry i nie zabierze was i nas na pokład. Myśmy go wyprzedzili zaledwie o parę dni drogi.
Wiedziałem z góry, co sobie łotr pomyśli, usłyszawszy tę wiadomość, i dlatego patrzyłem mu bystro w oczy. Istotnie przez twarz jego przemknął jakby cień radości, którą też potwierdził szyderczy ton następujących słów:
— Jestem zachwycony twą szczerością i postaram się odpłacić ci równą miarką. Twoje życzenia, nadzieje