Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/348

Ta strona została przepisana.

i zamiary podobne są wiatrowi, który idzie przez stuletni las; a nie może ani jednej korony drzewa nachylić ku ziemi. Jeżeli nie zwrócisz mi natychmiast wolności, jutro rano znajdziecie się wszyscy w mej mocy i obejdę się z wami tak, jak wy ze mną. Daję ci to pod rozwagę i sądzę, że będziesz rozsądny i skorzystasz z mojej uprzejmości; nie pragnę bowiem waszej zguby i jestem łaskawie dla was usposobiony.
— Dziękuję ci za łaskawość, która dla mnie najzupełniej jest zbyteczną, i oświadczam, że nie mam chęci odpłacać ci się w ten sam sposób. Każdy musi nieść na swych barkach ciężar własny i odpokutować własne postępki.
— A więc jesteś zgubiony!
— Ba! Niech tylko przybędą ludzie, na których liczysz! zamiast was uwolnić, znajdą się w tem samem położeniu, co wy teraz.
— Co za ludzie?
— No ci, z Chor Omm Karn.
— Nie znam takich wcale!
— Kłamstwo! Dwaj ludzie, których wysłałeś do nich, opowiedzieli mi, że handlarze z Chor Omm Karn przybędą tu jutro rano w celu zabrania od ciebie niewolników i zapłacenia ci za nich proszkiem złota. Otóż na pomoc ich liczysz daremnie.
— Nie wiem, o czem mówisz — odparł po chwili namysłu. — Widocznie trawi cię febra i przywidują ci się rzeczy i słowa, zaczerpnięte z powietrza. Pomocy oczekuję zupełnie z innej strony, i zobaczysz, że jednem kiwnięciem palca wepchnę cię na es sziret, skąd spadniesz, jak zgniły owoc z drzewa, i polecisz w bezdenną przepaść piekła!
— Ach! doprawdy ziewać mi się chce z nudy od słuchania głupich i czczych gróźb twoich!
— A więc zdaje ci się, że kłamię?
— I jeszcze jak!
— Effendi, nie obrażaj mię! Jestem wiernym muzułmaninem, a tyś przecie chrześcijanin, człowiek