Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/352

Ta strona została przepisana.

— Już ja to urządzę, effendi! Homrowie zgromadzą się w jednem miejscu i będą się zachowywali tak, jakby rozdzielano między nich zdobycz; ty będziesz wśród nich. Ja tymczasem z kilkoma asakerami zawlekę obu jeńców na wskazane miejsce i postaram się, aby byli odwróceni plecami od miejsca, skąd chyłkiem dostaniesz się aż pod krzak. Następnie powrócę do Homrów i udam, że rozmawiam z tobą, ale cię niby z poza stojących ludzi nie widać. W ten sposób łotry będą mieli pewność, że w pobliżu nich niema ani żywego ducha.
Ben Nil nauczył się już odemnie wielu rzeczy, jak to wynika choćby z przytoczonego projektu, na który chętnie się zgodziwszy, znalazłem się niebawem w pobliżu jeńców za krzakiem.
Z początku nic z sobą nie mówili. Widocznie Abu Rekwik odczuwał jeszcze ból w podeszwach, bo jęczał ustawicznie i wzdychał. Jęki te jednak i westchnienia nie wywołały we mnie litości, bom sobie zaraz uprzytomnił, jakto on z niezrównanem okrucieństwem zamęczał na śmierć biednych niewolników, skoro mu tylko choćby najmniejszy stawiali opór, i nie odczuwał wcale z tej racyi wyrzutów sumienia.
Musiało się nareszcie sprzykrzyć łotrom milczenie, bo mulazjm ozwał się pierwszy:
— Ktoby to był wczoraj pomyślał, że dziś spotka nas tak smutny los! Zapewne sam dyabeł napędził tutaj tych psów. Byli tak daleko stąd i licho ich wie, jakim sposobem znaleźli się nagle aż tutaj, i to właśnie w chwili, gdy się wszystko dla nas tak pięknie układało! Gdyby się tak byli spóźnili chociaż o jeden dzień, interes nasz poszedłby, jak po maśle... Czy bardzo dokuczają ci rany, panie?
— Głupiś! — odrzekł Abu Rekwik, ciągle jęcząc, jak zranione bydlę. — Mamże śmiać się, gdy mi niemal kości wyłażą z ciała? Bodajby ten pies chrześcijański wpadł w taki zakątek piekła, gdzie dyabli bez ustanku walą potępionych drucianymi prętami!