Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/354

Ta strona została przepisana.

— Ech, przecie nie jest zbójem. Słyszałeś przecie, że przelewa krew jedynie w wypadkach ostatecznych. Jestem pewien, że ma zamiar oddać nas w ręce reisa effendiny, a nim to nastąpi, nie mamy wcale potrzeby obawiać się śmierci i możemy liczyć właśnie na pomoc naszych ludzi. Bo gdy Kara Ben Nemzi spostrzeże, że uprzedziłem ich o naszej pozycyi i że nas zechcą odbić, cofnie się stąd szybko gdzieindziej, a tamci podążą za nim i...
Urwał nagle, a oczy gniewem zemsty mu nabiegły, pierś zaś, jakby jej tchu zabrakło, falować poczęła ze świstem.
— No i? — pytał mulazim.
— I czeka go straszliwy koniec! więcej w samem piekle nie zazna. Przedewszystkiem każę go oćwiczyć, ale tak, żeby mu kości na wierzch powyłaziły, a potem uczynię go niewolnikiem do własnych usług i będę go dręczył na każdym kroku, aby z tej męczarni zdechł wreszcie. Niedługi będzie jego żywot w takich warunkach, ale okropny. Szkoda tylko, że stracimy na tem wszystkiem kilka dni tak drogiego czasu i opóźnimy przybycie nasze do El Michbaja, gdzie z taką niecierpliwością nas oczekują.
— Ba! najgorsze, że rany twoje nieprędko się zagoją i przez długi czas będziemy musieli wysadzać cię na wielbłąda.
— Udamy się do El Michbaja na łodzi.
— A skądże ją weźmiesz?
— Od tego psa chrześcijańskiego. Sam przecie powiedział, że podpłynął naprzód z okrętu reisa effendiny, i możesz się domyślić, że nie na belce lub w nieckach, ale musi tu mieć gdzieś doskonałą łódź, należącą do okrętu. Ukrył ją zapewne niedaleko stąd, i bez trudności ją odnajdziemy. W tej to łodzi powiosłuję do El Michbaja, ty zaś przetransportujesz karawanę drogą lądową. Mam też nadzieję, że odbierzemy Od tych wściekłych psów całe nasze mienie. Jest zaś ono nie byle jakie; sam proszek złoty, będący moją