Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/364

Ta strona została przepisana.

Widocznie przeprawę po wyspach i ławicach uznali za mniej dla siebie wygodną, a doskonale zbudowana tratwa pozwalała im wybrać drogę nie tak utrudnioną.
Przeprawiwszy się na tę stronę, uczestnicy wyprawy wysiedli na ląd i uwiązali tratwę. Swobodne zachowanie się drabów tych dowodziło, że czują się tu zupełnie bezpiecznie. Widać nie pierwszy raz odbierali niewolników w tem miejscu.
Spostrzegłszy nas, siedzących niedaleko brzegu, skierowali się w naszą stronę. Nie wiedziałem, czy znają osobiście Abu Rekwika, ale gdy się zbliżyli, wstałem, by ich powitać, a ludzie z mego otoczenia uczynili to samo, i zamieniliśmy ze sobą zwyczajne pozdrowienie, poczem idący na czele przybyłych, widocznie dowódca, zapytał mię:
— Gdzie znajduje się Abu Rekwik? Nie widzę go, ani też jego niewolników.
— Są niedaleko stąd, nieco wyżej — odrzekłem, — i Abu Rekwik pozostał przy nich. Sądził, że przyniesiecie z sobą towary, jako cenę kupna, ale się zawiódł bardzo, słysząc, że macie płacić proszkiem złotym.
— A czy złoto nie posiada tejże wartości, co towary? Zaprowadź nas zresztą do dowódcy, abyśmy zobaczyli niewolników. Śpieszno nam, bo reis effendina niedaleko!
— Co? reis efiendina? — zapytałem, udając bardzo wystraszonego. — Czy to możliwe? skąd wiecie o tem?
— Opowiedział nam o nim pewien podróżny, który przybył z Chrab el Aisz do Omm Karn. Widział jakoby okręt reisa effendiny, stojący w Kuek na kotwicy. Musimy więc śpieszyć się, bo psy, które zamieszkują ten okręt, są bardzo złośliwe i kąsają na śmierć. Allahowi dzięki, że są one daleko jeszcze od brodu, który zresztą jest im nieznany.
— Nadaremnie dziękujesz Allahowi! — rzekłem.
— Jakto nadaremnie?
— Te psy znają bród doskonale i są tutaj.