rzenie wśród nich doszło do ostateczności, gdy ludzie moi wzięli się do wypróżniania im kieszeni. Poczęli wyć przeraźliwie i wygrażać, aż wkońcu musiałem się istotnie uciec do kija, aby ich uspokoić, co bardzo dobrze poskutkowało.
Pieniądze, znalezione u drabów, przypadły w udziale Ben Nilowi i asakerom, a inne rzeczy kazałem oddać El Homrom i, uporawszy się z tem, poleciłem zawlec wszystkich czternastu jeńców na górę do tamtych.
Spotkanie było dosyć obojętne; widocznie obie partye często ze sobą się widywały. Jako muzułmanie, wierzący w ślepe przeznaczenie losu, poddali się oni wprawdzie z rezygnacyą smutnemu swemu losowi, — ale okoliczność, że tę niespodziankę sprawiło im tylko sześciu ludzi, między nimi zaś jeden giaur, budziła w nich straszne oburzenie i nienawiść ku mnie.
El Homrowie natomiast okazywali niesłychaną radość, bo nietylko wyrwali się ze szpon handlarzy na wolność, ale w dodatku każdy z nich otrzymał niepospolity łup, składający się z odzieży, uzbrojenia, żywności i innych drobiazgów. A pragnienie zemsty nad katami swymi było wśród nich tak wielkie, że gdyby nie moja nieugięta postawa, niezawodnie powrzucaliby wszystkich jeńców do wody.
Ludzie z Omm Karn mieli również wielbłądy i zapasy niezbędne do podróży, które zostawili na tamtym brzegu pod nadzorem jednego zpośród bandy. Kazałem więc odczepić od brzegu tratwę, na której przybyli, i zabrawszy pewną liczbę El Homrów, popłynąłem na drugą stronę. Ben Nil pozostał w roli mego zastępcy przy jeńcach.
Odnalezienie wielbłądów nie przedstawiało żadnej trudności, gdyż uwiązane były niedaleko rzeki wśród krzaków. Z jednym-jedynym pilnującym ich człowiekiem rozprawiliśmy się bardzo krótko i przetransportowaliśmy następnie wszystko na tę stronę rzeki. Pomimo, że tratwa była dość obszerna, przepływaliśmy kilka razy, co trwało prawie do samego wieczora.
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/366
Ta strona została przepisana.