Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/37

Ta strona została przepisana.

nie chciał; dopiero ze znacznym wysiłkiem uwolniłem się od kurczowego uścisku.
— Żyje? — pytał Ben Nil, wydobywszy się na brzeg.
— Tak prędko nie mógł się przecie utopić.
— Ale omdlał. Spróbujmy, czy słyszy. Selim! Selim! otwórz oczy!
Opamiętał się, popatrzył zdziwiony na nas i na wodę, a następnie krzyknął:
— Krokodyle!... uciekajmy!
Chciał istotnie uciekać, ale go zatrzymałem.
— Zatrzymaj się, tchórzu jeden! Niema tak głupiego krokodyla, któryby się łakomił na twoje piszczelowate członki i pustą głowę. Nic ci nie grozi. Ale polowanie nasze przepadło, dzięki temu, że zabrałem cię z sobą, będąc pewny z góry głupstwa z twej strony.
Na te słowa oprzytomniał zupełnie, a przekonawszy się, że niebezpieczeństwo istotnie minęło, przybrał odrazu ton zwykłej swojej zarozumiałości i odrzekł:
— Nie mów tak, effendi! Bo... kto z nas popełnił głupstwo? ja, czy ty? kto skierował łódź na tę przeklętą trawę, którą uważałem za stały grunt? Przecie nie ja, tylko ty!
— Przepraszam. Sterując w tę stronę, chciałem zręcznie trawę ominąć, a ty, nie pomnąc na moje rozkazy, ściągnąłeś wiosło i narobiłeś tyle kłopotu. Powinniśmy byli właściwie pozostawić cię swemu losowi; niechbyś się był utopił. Przynajmniej bylibyśmy się uwolnili od wymówek skończonego głupca i idyoty.
— Głupca, powiedziałeś? idyoty? Czy to może mam być ja? Nie, effendi. To niemożliwe, żebyś mnie miał na myśli. Zwłaszcza co do utopienia... Zapewniam cię, że nawet na samym środku oceanu czułbym się, jak we własnym domu.
— A no, skoro tak, to wejdź do wody i wydobądź łódkę; obawiam się, czy karabiny nie spadły — na dno.