Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/371

Ta strona została przepisana.

— Gdzież jest? na Matanii?
— Nie, tutaj się również znajduje.
Zaklął i dodał gniewnie:
— Zaczekaj, płyniemy do ciebie.
Po chwili łódź przybiła do brzegu, i reis efiendina, wyskoczywszy z niej, zbliżył się do mnie. Z oczu jego tryskały iskry gniewu. Chciał coś rzec, ale zobaczywszy czterech asakerów, którzy ustawili się w rząd, zgromił ich gniewnie:
— Czemuż to, zamiast na Matanii, znajdujecie się tutaj, łajdaki?...
— Bo tak im rozkazałem — odrzekłem w ich imieniu.
— Tak rozkazałeś? — zapytał rozjątrzony. — Czyjejże to władzy podlegają? mojej, czy twojej?
— Do tej chwili mojej. Odkomenderowałeś ich przecie pod moje rozkazy..
— Tak, a teraz wracają pod moją komendę, i tobie nic do nich. Byłeś na Matanii?
— Nie byłem.
— Dlaczego?
— Bo się zatrzymałem tutaj.
— Tak? A przecie miałeś wyraźny mój rozkaz udania się na Matanię.
Mówił to takim tonem, jakbym był najpospolitszym askarim. Dotychczas drwiąc sobie z tego w duszy, postanowiłem okazać mu teraz, że nie zniosę dłużej jego nadętej względem mnie postawy i pychy, odrzekłem więc również wyniośle:
— A od kiedyż to poczuwasz się na sile rozkazywać mi?
— Cóż to?!...
Szorstkie słowa moje ukłuły go dotkliwie. Cofnął się krok w tył.
— W jaki sposób przemawiasz do mnie? czyżbyś śmiał naczelnikowi swemu wypowiadać posłuszeństwo?!
— Nie tak groźnie! — rzekłem. — Niedobrze jest zapominać się... Odpowiadam zazwyczaj takim tonem,