Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/38

Ta strona została przepisana.

Poskrobał się swoim zwyczajem w głowę za uchem i umilkł. Rozumie się, że tylko w żarcie żądałem aż takiego poświęcenia od „bohatera ze środka oceanu“. Do czegoś podobnego nie był on wcale zdolny. Wyjąłem wszystko, co miałem w pasie i po kieszeniach, i rozłożyłem na słońcu w celu wysuszenia, a następnie zrzuciwszy obuwie, puściłem się na wodę i dałem nura w głębię w tem miejscu, gdzie zaszła katastrofa. Woda nie była zbyt głęboka. Karabiny leżały na dnie; namacałem je nogami. Z trudnością zdołałem je uchwycić i wypłynąć z nimi na powierzchnię. Tymczasem Ben Nil również się rozebrał i popłynął w kierunku łódki, która unosiła się na wodzie, obrócona dnem do góry. Przywlókł ją i wyciągnął następnie na brzeg. Usiedliśmy na niej i zajęliśmy się czyszczeniem karabinów i rewolwerów ze szlamu, rozmawiając swobodnie, gdyż nie było wcale potrzeby obawiać się czegokolwiek, — tak przynajmniej zapewniał naczelnik Borów. A jednak... spotkaliśmy się tu istotnie z ludźmi, i to jeszcze z jakimi!
Ukończyłem był właśnie robotę z karabinem i chciałem zrewidować rewolwery, czy bardzo ucierpiały, gdy wtem usłyszałem poza sobą gromki głos:
— Trzymać ich! powiązać!
Nie miałem czasu nawet obejrzeć się, gdy kilku czarnych ludzi chwyciło mię z tyłu za głowę i za ramiona. Począłem się szamotać, i była chwila, że się otrząsnąłem z napastników, ale pokonali mię nanowo i ostatecznie obezwładnili. Kilku innych zuchwałych czarnych sprawiło się podobnie z Ben Nilem i Selimem, „największym... bohaterem na świecie"!
Kiedy już wszyscy trzej byliśmy zupełnie obezwładnieni, raczył się wysunąć z krzaku ów człowiek, którego rozkaz słyszeliśmy przed chwilą. Schował się był dlatego w zarośla, żeby przypadkiem nie oberwał co od nas; teraz jednak czuł się już zupełnie bezpiecznym, wylazł więc i ozwał się:
— A! psy! Znaleźliście się aż tu, nad maijeh