Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/380

Ta strona została przepisana.

— Śmiechu wart jesteś, nędzny niedołęgo! Zapominasz, że nie jestem twoim poddanym i nie mam obowiązku być ci posłusznym. Spróbuj tylko dostać mię i zamknąć! spróbuj! Ale ostrzegam, że możesz sam ocknąć się w owej komórce! A co do twoich asakerów, to zapewniam cię, że cenią mnie oni więcej, niż ciebie. Spróbuj, a przysięgam na wszystkich szatanów i wszystkie wasze piekła, że znajdziesz się na swym okręcie pod kluczem, a ja, jako komendant jego, pożegluję, gdzie mi się spodoba. Pozwalam ci nawet wytężyć wszystkie swe siły dla zmuszenia mię do uległości. Jestem tu sam; zawołaj więc wszystkich asakerów, aby mię ujęli. Wiele, bardzo wiele polałoby się krwi, zanim chociażby jeden z nich dostał się na brzeg, a pierwszym, którego związałbym, jak barana, byłbyś ty!
Tak groźnie nie wystąpiłem nigdy jeszcze wobec nikogo.
— Śmiesz podnosić na mnie swą rękę? — krzyknął reis, wywijając się z pod mojej dłoni.
Oczy mu płonęły, rzucając ostre jak sztylet spojrzenia; zacisnąwszy kułaki, oddychał szybko, a broda to podnosiła się, to opadała.
— Dotknąłeś mię swą ręką — wołał — i nierozważnie groziłeś mi! A wiesz, jakie będą tego następstwa?
— Wiem. Spełni się ulubiona twoja maksyma: „Biada temu, kto czyni źle!"
— Tak, biada temu, kto czyni źle! Porwałeś się na mnie, obrażając mię czynnie. A wiesz, że posiadam prawo życia i śmierci względem wszystkich należących do mego okrętu. Że zaś i ty zaliczasz się do załogi, mam władzę nad tobą i w imieniu kedywa aresztuję cię. Musisz udać się ze mną na pokład mego okrętu!
Trząsł się ze wzburzenia, podczas gdy ja, zachowując spokój i zimną krew, odrzekłem mu:
— Imię twego kedywa jest mi najzupełniej obojętne... Nie jestem w jego służbie...