Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/382

Ta strona została przepisana.

— Nie boję się jego zemsty. Przedewszystkiem powiedz mi szczerze, kto ci jest milszy: ja, czy on?
— Odpowiedź na to dałby ci każdy z asakerów jednakową: reisowi winniśmy posłuszeństwo, tobie zaś miłość.
— Dobrze. Teraz, gdy reis effendina nie może być czynny, ja go zastąpię. Wiesz, że ja nieraz obejmowałem za niego komendę nad wami; tak będzie i teraz. Jemu nic się przez to nie stanie, a dla was wynikną niezwykłe korzyści. Pomóż mi go związać i przenieść wyżej na brzeg.
— A czy później nie będę za to ukarany, effendi?
— Nie obawiaj się; biorę to na własną odpowiedzialność.
— Wierzę; dotrzymujesz zawsze słowa, i dlatego słucham.
Odebrałem reisowi efiendinie broń i skrępowałem go własnym jego pasem, poczem wynieśliśmy go na wysoki brzeg, gdzie Ben Nil oczekiwał mię z wielką niecierpliwością.
Jakież zdziwienie ogarnęło nietylko jego, ale i Homrów oraz jeńców, gdy w więźniu poznali reisa effendinę! Nie mogło im pomieścić się w głowach, jak mogłem porwać się na takiego potentata. Bo też istotnie była to z mojej strony gra bardzo niebezpieczna, i gdyby choć jeden z warunków, na które liczyłem, nie dopisał, najniechybniej przypłaciłbym ten krok życiem; po reisie effendinie nie mogłem spodziewać się żadnych względów. Ale... bądź co bądź, musiałem w tym wypadku chwycić się ostateczności, bo szło tu o mój honor. Jeżeli wypadło mi odegrać rolę komendanta na „Sokole", niech już ta rola będzie w całem znaczeniu wyrazu godna sławy, jaka towarzyszyła memu nazwisku w trzech częściach świata!
Zauważyłem, że handlarze niewolników radzi byli z takiego obrotu sprawy, sądzili bowiem, że ja, posprzeczawszy się z reisem effendiną, zmienię względem nich stanowisko. Żaden z nich nie wyraził jednak tego