Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/39

Ta strona została przepisana.

Semkat! Allah was tu sprowadza, bym was dostał ostatecznie w swe ręce i unieszkodliwił raz na zawsze.
Ku wielkiemu zdumieniu spostrzegłem tuż nad sobą... muzabira, któremu uciekłem był szczęśliwie już niejednokrotnie. Byłem pewny, że podążył on z Ibn Aslem, aż nagle spotykam się z nim tutaj. Coby on tu robił? czemu został? co to za ludzie, którzy stoją pod jego rozkazami?
Z twarzy muzabira przebijało niezwykłe zadowolenie, że mię zdołał ująć.
— Niedawno pomógł ci dyabeł do ucieczki z naszych rąk, choć nie byliśmy wcale na to przygotowani. Tym razem jednak pomoc jego nie przyniesie ci żadnej korzyści, gdyż nie pozostawimy ci wiele czasu; powiesimy cię natychmiast, skoro tylko dostaniemy się do obozu. Niestety, śmierć ta będzie dla ciebie zaszybka i zalekka. Słyszałeś nieraz, że należą ci się wyszukane i długie męczarnie, i możliwe, że one cię nie miną, jeżeli nie wyznasz mi szczerej prawdy na postawione pytania. Jak zresztą chcesz; co wolisz, wybieraj! W jaki sposób znalazłeś się tutaj?
Wspomniał był o obozie. Czyżby Ibn Asl miał być w pobliżu? Miła rzecz! Sytuacya zaczyna być nie do pozazdroszczenia. Rozumie się, że uparte milczenie w takich okolicznościach byłoby głupotą z mojej strony; ale, jeżeli już miałem odpowiadać, to niekoniecznie prawdę.
— Przybyłem tu z Ben Nilem i Selimem na łódce — odpowiedziałem.
— Więcej nikt?
— Nikt.
— Kłamiesz, giaurze!
— Mówię prawdę.
— Łżesz! Zdradza cię najlepiej ta łódka, która należy do okrętu, i to zapewne okrętu reisa effendiny. Przyznaj się! no, gadaj, czy się nie mylę.
Postanowiłem tym razem powiedzieć prawdę, ażeby łatwiej uwierzył moim następnym odpowiedziom.