Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/390

Ta strona została przepisana.

— Ależ, effendi! przecież...
— Ani słowa! Co mówię i czynię, wyjdzie wam tylko na dobre. Tam, za krzakiem, stoi jedenastu Homrów, których przywołam, aby was pozornie związali, poczem zaniosą was oni do reisa effendiny i w ten sposób unikniecie wszelkiej odpowiedzialności wobec władz. Oczywiście poza jego plecami będę się obchodził z wami, jak z przyjaciółmi, i nawet przyrzekam wam udział w zdobyczy.
— Ależ, effendi, gdybyśmy się nawet zgodzili na to, co zresztą stanowi niezłe wyjście, reis rozwściecze się na nas, żeśmy się dali ująć!
— Nie będzie to dziwnem, bo przecie jest was tylko trzech, a nas dwunastu! Zresztą on sam nie umiał się przedemną obronić i dał się ująć... mnie jednemu; nikt mi w tem nie dopomagał. Niechże więc raczej sam na siebie przedewszystkiem się złości, nie na was.
— Prawda. Jak to ty jednak na wszystko masz zawsze mądrą odpowiedź! No, ale cobyś zrobił, gdybyśmy się nie zgodzili na twój projekt?
— W takim razie, zamiast pozornie, uwięziłbym was istotnie. Jeńcami więc moimi będziecie tak czy owak, bo nie obronicie się przed moim rewolwerem i jedenastoma Homrami. Wiem jednak, że macie dosyć rozsądku i nie dacie mi powodu do przelewania krwi waszej, a więc krwi przyjaciół moich. Decydujcie się więc zaraz, bo nie mam czasu do stracenia.
W duchu myślałem sobie, że łatwe zjednanie sobie i nawet narzucenie władzy mojej tym trzem ludziom jest wprost śmiechu warte. Naradzali się chwilę, poczem porucznik zadecydował:
— Zawołaj więc swoich Homrów, effendi, ale pamiętaj, że niewolno im zdradzić, iż oddaliśmy się tobie dobrowolnie! Reis effendina powinien mniemać, żeśmy się długo i mężnie bronili.
— Postaram się o to. Wy natomiast powiedzcie mu przy sposobności, że nie może on liczyć na pomoc