Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/395

Ta strona została przepisana.

— Mnie, effendi? Allah ’I Allah! Co mam czynić, aby być godnym tego?
— Masz odpowiedzieć dokładnie i rzetelnie na wszystkie moje pytania.
— Ależ pytaj, effendi! Będę tak szczery, jakby to było w dniu sądu ostatecznego.
— Nie obiecuj wiele, bo znam cię i wiem, że co innego mówisz, a co innego myślisz.
— Mylisz się, effendi!
— No, nie zapieraj się. Wiem naprzykład, że nie uważacie się za zgubionych i wierzycie w ratunek,
— Kto się dostał w ręce reisa efiendiny, dla tego niema już żadnego ratunku. Zresztą na kogo moglibyśmy liczyć w tej niedoli?
— A El Michbaja?
Aż do tej chwili Hubar silił się na spokój i pozory szczerości, co mu się na razie udawało, ale teraz nie mógł już opanować przestrachu i zająknął się:
— El Mich... ba... ja? Co to znaczy, effendi? Nie wiem... nie rozumiem...
— Ha, jeżeli nie chcesz rozumieć... Wyróżniłem cię z pośród wszystkich, aby ci ulżyć w nieszczęściu; ale widocznie mało ci zależy na łasce i chcesz dobrowolnie zginąć... Na to już nie poradzę... Chodź!
I zatrzymałem się, jakbym zamierzał wrócić. Hubar zaś uląkł się i począł prosić:
— Zaczekaj jeszcze, effendi! Może sobie przypomnę...
— Gdybyś chciał istotnie przypomnieć sobie, gotów jestem dopomóc ci w tem. Michbaja jest kryjówką na pewnym półwyspie nad Nilem, gdzie ukryto bardzo wielki rekwik.
— Rekwik?...
— Tak. W pobliżu tej kryjówki stoi dzień i noc warta, oczekując pojawienia się naszego okrętu, na który ma być urządzony napad.
— O tem nie mam najmniejszego pojęcia, efiendi!
— Tak? Może nie wiesz i o tem, że załoga okrę-