Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/400

Ta strona została przepisana.

władzy. Miało to więc być podstępem z twojej strony... Unieważniłbyś ten dokument natychmiast po powrocie na okręt i najprawdopodobniej wtrąciłbyś mię do owej milutkiej, pięknej celki...
— Z twych słów wynika więc, że mię wcale nie puścisz na pokład „Sokoła"? — odrzekł, wzburzony do najwyższego stopnia.
— Wynika przedewszystkiem to, że ja się tam udam, a co dalej nastąpi, dowiesz się niebawem.
— Do stu tysięcy dyabłów! Ty, chrześcijanin, który wobec mnie jesteś zerem, ważysz się...
Nie dokończył, bo Ben chwycił go jedną ręką za gardło, a drugą skierował ku niemu nóż, grożąc:
— Milcz! Jeżeli jednem tylko słowem obrazisz jeszcze mego effendiego, to przebiję cię, jak wieprza! Effendi ma słuszność i, jako komendant okrętu, jest zarazem panem życia i śmierci całej załogi, do której należysz i ty! Bądź więc ostrożny!
Nie wierzyłem, aby groźba ta poskutkowała, — jednak zamilkł, odwracając się odemnie.
Udzieliwszy Ben Nilowi wskazówek na czas mej nieobecnośći, udałem się w las po Hubara i zabrałem go do łódki. Ja wiosłowałem, — on siedział w łodzi, nieruchomy i milczący. Przybywszy do okrętu, kazałem wyciągnąć przedewszystkiem na górę mego jeńca i zaraz związać go, poczem sam wskoczyłem na pokład.
Cała załoga „Sokoła" wiedziała już, że objąłem nad okrętem zwierzchnictwo, i powitała mię z wielką radością. Z braku czasu nie bawiłem się w długie mowy i objaśnienia, a tylko zarządziłem, aby wszyscy z porucznikiem na czele ustawili się i przyrzekli mi uroczyście posłuszeństwo i wierność, poczem kazałem podjąć kotwicę i popłynąć aż do miszrah. Tu przystanęliśmy tak blizko brzegu, aby można było wygodnie wprowadzić na pokład wielbłądy.
Pomimo, że nie miałem powodu nie ufać załodze, nikomu z niej nie pozwoliłem wyjść na ląd, aby się który nie zetknął z reisem effendiną. Wystrzeliłem na-