Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/404

Ta strona została przepisana.

coś w czyn wprowadzi. A jednak sprawa może pójść inaczej, niż przypuszczasz. Myśmy zawsze wierzyli w twoją uczciwość i ufaliśmy ci więcej, niż reisowi, niż własnej nawet sile, gdy groziło nam niebezpieczeństwo. I teraz chciałbym zachować dla ciebie to samo zaufanie, tylko proszę cię: zapewnij mię słowem honoru, że reisowi effendinie nic złego się nie stanie i że cała ta sprawa nie wyjdzie nam na złe.
— Dobrze, daję ci żądane słowo i zaznaczam przytem, że zamiast złych następstw czeka was sowita nagroda.
— To mi wystarcza, effendi. Nie chcę, byś mię wtajemniczał w swoje plany, i może lepiej będzie, gdy ich nie będę znał wcale. Widzisz, że i ja potrafię być dyplomatą...
Odszedł odemnie zadowolony, a i ja rad byłem również z jego zachowania się, gdyż jeżeli z czyjej strony, to właśnie tylko z jego mógł mi grozić opór.
Niebawem wydostaliśmy się z mielizn i zakrętów rozdzielonej tu na kilka ramion rzeki i popłynęliśmy chyżo dalej przy sprzyjającym wietrze. Teraz dopiero uczułem w sercu wielką ulgę i radość z odniesionego nad reisem effendiną zwycięstwa. Gra bowiem była ryzykowna i mogła się skończyć dla mnie wcale niedobrze. Być może, iż miałem przed sobą większe jeszcze niebezpieczeństwo, i to blizkie, ale nie zastanawiałem się zbytnio nad niem, bo teraźniejszość zajęła myśl moją zupełnie.
Przedewszystkiem trzeba było przekonać się osobiście, czy jeńcy moi należycie są zabezpieczeni, a potem zająć się losem El Homrów. Zasypywali mię oni pytaniami, na które musiałem odpowiedzieć, i sporo czasu mi zeszło, zanim wśród nich zaprowadziłem porządek.
Po załatwieniu wreszcie różnych kwestyi i spraw bieżących mogłem odpocząć w kajucie reisa effendiny.
Ben Nil pozostał na pokładzie, opowiadając ciekawym asakerom o naszych przejściach od chwili