Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/406

Ta strona została przepisana.

handlarzy. Podnieciło go to niezmiernie i byłby natychmiast wszczął alarm, gdybym mu był tego nie zabronił.
Zresztą plan mój był jeszcze bardzo nieokreślony, bo przedewszystkiem nie miałem sam dokładnego pojęcia, gdzie właściwie leży wspomniane gniazdo, i teraz wypadło mi posłużyć się Hubarem, któremu, nawiasem mówiąc, wciąż nie bardzo dowierzałem. Potrzebne mi wiadomości spodziewałem się wydobyć od niego jedynie środkami ostatecznymi. Kazałem tedy przywołać go dla porozumienia się do swej kajuty, dokąd porucznik miał go przyprowadzić. Nie doczekałem się go jednak; po niejakimś czasie usłyszawszy na pokładzie strzał, wybiegłem natychmiast i zobaczyłem, że ludzie z załogi zgromadzili się u poręczy statku po stronie brzegu w jakimś gorączkowym ruchu. Ben Nil zaś, spostrzegłszy mię podbiegł ku mnie z dymiącym karabinem w ręku i zawołał:
— Co za szczęście, effendi, że prawie nigdy nie rozłączam się ze swoim karabinem. Gdyby nie to, byłby nam z pewnością umknął...
— Kto?
— A no ten drab, Hubar. Skoro tylko porucznik zdjął z niego powrozy, łotr roztrącił kilku stojących ludzi i skoczył na brzeg. Skok udał mu się, to prawda; ale umknąć nie zdołał, bo skoro tylko stanął na brzegu, wycelowałem i... uważasz... on, zamiast w las, skoczył... prosto do piekła!
Istotnie strzał Ben Nila był celny. Wychyliwszy się z pokładu, zobaczyłem Hubara, leżącego na brzegu tuż nad wodą z krwawiącą głową. Chciał widocznie ostrzec mieszkańców El Michbaja i przypłacił to życiem. Niech go! Kto wie, czy mógłbym był dowiedzieć się od niego cośkolwiek więcej, niż to, com się już dowiedział, a być może, że wciągnąłby mię w jaką zasadzkę.
Porucznik był bardzo zmartwiony, że niechcący wypuścił z rąk szpiega i przyczynił się do przedwczesnej jego śmierci.