Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/42

Ta strona została przepisana.

witymi afrykanami, w czwartym zaś poznałem... mokkadema świętej Kadiriny, który, zobaczywszy mnie, zdziwił się bardzo i oczywiście nie taił wcale swej radości, szydząc i naigrawając się ze mnie. Kuglarz opowiedział mu dokładnie, w jaki sposób nas złapano i jakie zeznania od nas wydobył, — no i... obaj uwierzyli w to wszystko.
Licząc się z pogróżką muzabira co do natychmiastowego powieszenia mnie, musiałem odrazu myśleć o ucieczce, i to chociażby bardzo ryzykownej. Skrępowany byłem w pośpiechu byle jak; ręce miałem mocno przywiązane do tułowia zawojem. O przerwaniu mocnego płótna mowy być nie mogło, więc usiłowałem je choć rozluźnić.
W seribie znajdowali się tylko dwaj moi śmiertelni przeciwnicy i dwunastu asakerów, pozostawionych przez Ibn Asla, Wszyscy byli uzbrojeni, ale po przybyciu do seriby odłożyli długie flinty, a zatrzymali przy sobie tylko noże i pistolety, które nie wzbudzały we mnie zbytniej obawy. Opodal pasły się dwa woły wierzchowe z zarzuconemi na kark uzdami, które były przymocowane do kółek w nozdrzach.
Mokkadem zgodził się na to bardzo chętnie, aby nas wszystkich trzech powiesić, a tylko zastrzegł sobie pewne szczegóły co do torturowania mnie przedtem. Podczas, gdy obaj targowali się o to, szepnąłem do stojących obok mnie towarzyszów:
— Uważajcie! Przetnę wam więzy, poczem, nie oglądając się wcale, uciekajcie aż do łódki, którą spuścicie na wodę i bądźcie gotowi do odbicia, skoro tylko tam przybiegnę.
— Co ty mówisz, effendi? — odszepnął Ben Nil; — jesteś sam związany i nie masz nawet noża.
— Już ja sobie poradzę.
— Ależ oni będą nas ścigali...
— Was nie; obiorę sobie inny kierunek umyślnie, aby wszyscy pobiegli za mną, a nie za wami.
W tej chwili ruszyłem ramionami, by rozluźnić