Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/420

Ta strona została przepisana.

Tymczasem nastąpił zmierzch, a wraz z nim chwila codziennej wieczornej modlitwy „mogreb” wedle reguły Terika el Gureszi. Nie znałem tej reguły, bo oczywiście należałem do innego terika, co zwolniło mię od wzięcia udziału we wspólnych modłach. Uczyniono dla mnie ten wyjątek, ale natomiast Jumruk nie miał najmniejszego względu dla pewnej osoby, której obecność w tem miejscu zdziwiła mię niewypowiedzianie, i gdyby mi był kto zapowiedziął wprzód, że się z nią tu spotkam, byłbym go wyśmiał. Jeszcze raz przekonałem się tutaj, że nie należy zaprzeczać, aby na świecie nie było cudów... Bo oto po modlitwie przyszedł jeden z handlarzy niewolników z oznajmieniem:
— Panie, ten przeklęty drab, którego przedwczoraj przysłał nam święty, znowu nie chce odmawiać modlitwy według naszej reguły. Co tedy każesz z nim zrobić?
— Przyprowadź gałgana do mnie... ja go zmiażdżę! Światło dwóch lamp olejnych wystarczyło, bym odrazu na pierwszy rzut oka poznał nieszczęśliwca, którego niebawem wprowadzono. Długie kręcone włosy spadały mu strzępami na wychudłe policzki, a ubrany był zaledwie w jakieś marne szmaty. Stracił wiele z dawnej swej wyniosłości, — pochylił się, jakby go gniotły lata, a w oczach miał wyraz cichej rezygnacyi. Poznałem go jednak pomimo wszystko, gdyż ascetyczne rysy jego twarzy utkwiły mi głęboko w pamięci... Był to... Sali Ben Akwil, kurdyjski wędrowny kaznodzieja, szukający Mahdiego!
Nie mógł mię poznać, bo umyślnie usadowiłem się w cieniu; zresztą również zmieniłem się niemało. od ostatniego naszego widzenia.
Co on tu robi? — pomyślałem. — Czyżby biedak zabłąkał się aż nad Biały Nil w poszukiwaniu Mahdiego? Było to najprawdopodobniejsze, gdyż już przedtem wędrował po Egipcie.
Dumny ten niegdyś i wyniosły człowiek stał teraz, przed „Pięścią świętego", pokornie pochylony, i musiał znosić od niego niecne obelgi.