Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/425

Ta strona została przepisana.

A zwróciwszy się do mnie, rzekł:
— Nie widziałem jeszcze tego giaura, ale ty, Ben Sobata, jak mówisz, rozmawiałeś z nim i nawet jechałeś na jednym okręcie. Powiedz mi więc, czy ten człowiek naprawdę jest w stanie przewrócić komuś w głowie do tego stopnia?
Teraz miałem sposobność dać poznać nieszczęśliwemu, oczywiście z całą ostrożnością, przedewszystkiem głos swój. Odpowiedziałem więc:
— On nie jest ani piękny, ani też niema w nim nic szczególniejszego, i jestem pewny, że sam się rozczarujesz, zobaczywszy go.
— Ale zato jest zapewne przebiegły i umie być skrytym?
— Nie wiem tego.
Zauważyłem, że Sali, dźwiękiem głosu mego uderzony, począł mi się przyglądać uważnie.
— To jedno wiem napewno — ciągnąłem dalej, — że jest on znakomitym strzelcem i odważnym myśliwym. Nim jeszcze poznał się z reisem effendiną, był nad Nilem Niebieskim na oazie Khoi i w tamtych stronach uśmiercił sławną nieśmiertelną niedźwiedzicę z ruin musalah el amurat.
— Nieśmiertelną? O tem nie słyszałem jeszcze od nikogo — zauważył Jumruk zdziwiony.
— A jednak to historya prawdziwa. Potem zawarł przyjaźń z wielkim arabskim szczepem Bebbejów i jednego z nich, który miał być sprzedany jako niewolnik, wyratował z nieszczęścia, co mu się udało tylko dlatego, że obaj zachowywali się tak, jakby jeden drugiego nigdy w życiu nie widział.
— To ciekawa historya i musisz mi ją jutro dokładnie opowiedzieć, gdyż dziś nie mamy wiele czasu.
To rzekłszy, zwrócił się znowu do Salego:
— Dziś nie otrzymasz nic na wieczerzę, a rano każę cię okuć razem z owym chrześcijaninem, abyście mogli porozmawiać ze sobą o miłości, której szukasz, a której nigdy nie znajdziesz.