Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/430

Ta strona została przepisana.

bach. Broń przechowywał Jumruk w osobnym magazynie, a wydawał swym ludziom tylko w razie potrzeby, poczem ją znowu odbierał.
Wiadomości te, choć niebardzo wyczerpujące, wystarczyły mi na razie.
Po zwiedzeniu składów „żywego towaru“ wyruszyliśmy ja, Jumruk i pięciu jego ludzi na wywiady. Księżyc jeszcze się nie ukazał, ale gwiazdy świeciły jasno. Jumruk szedł na przedzie, za nim czterej jego ludzie, wreszcie ja, a na ostatku ów „przyjaciel", który otrzymał rozkaz zakłucia mię z tyłu, gdy już przestanę być im potrzebnym. Nie miałem powodu obawiać się go teraz, wiedząc, kiedy właściwie ma paść zdradzieckie hasło.
Plan mój polegał na tem, że postanowiłem przedewszystkiem ująć żywcem Jumruka, a potem zabrać z okrętu swych asakerów i podążyć z nimi na zdobycie El Michbaja. Rzecz prosta — myślałem, — że gdy braknie tam głowy, napad udać się musi. Ale ujęcie Jumruka przedstawiało trudność nie byle jaką, gdyż miał ze sobą pięciu uzbrojonych drabów, których sam jeden nie mógłbym unieszkodliwić, a gdyby choć jeden z nich uciekł, to już cały plan mój byłby zniweczony całkowicie. Wobec tego należało szukać sposobu dla pokonania tej przeszkody.
Na teraz musiałem wykręcić się przedewszystkiem od powrotu do El Michbaja i dostać się na pokład, rozumie się — w całej skórze. Środek ku temu już wymyśliłem: niezbędnem jest, aby „przypadkowo" wypaliła flinta którego z ludzi Jumruka.
Z powodu ciemności spotrzebowaliśmy aż półtorej godziny czasu, zanim doszliśmy do owego drzewa, które naznaczyłem poprzednio, jako drogowskaz dla siebie. Następnie znowu przedzieraliśmy się przez gąszcze dobre pół godziny, zanim ukazały się światła na pokładzie statku. Przybywszy na sam brzeg rzeki, przykucnęliśmy do ziemi, przyczem manewrowałem tak, aby się znaleźć nie przed mianowanym moim mor-