Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/431

Ta strona została przepisana.

dercą, lecz obok niego, choć na razie usuwał się ku tyłowi.
Okręt mój znajdował się przed nami tak blizko, że mogliśmy rozpoznać wiszące na maszcie zwłoki Hubara, oraz zgrupowanych na pokładzie jeńców z Abu Rekwikiem na czele. Oczywiście wszyscy byli przywiązani do poręczy pokładu.
Podczas gdy moi towarzysze śledzili wzrokiem, co się dzieje na okręcie, wyciągnąłem poza siebie rękę i odwiodłem kurek u flinty mego sąsiada...
— Mówiłeś szczerą prawdę, Ben Sobata — szepnął Jumruk. — Widzę wszystko, jak mi opowiadałeś: Abu Rekwik związany, a powyżej wisi Hubar. Okręt stoi tak blizko brzegu, że bez trudu dostaniemy się nań. Trzeba ratować Abu Rekwika, nie czekając rana. A teraz dosyć!... Wto...
„Wtole" — ów umówiony zawczasu, a mający być dla mnie sygnałem śmierci wyraz został nagle przygłuszony „przypadkowym" wystrzałem flinty mego kata.
Przerażeni towarzysze moi zerwali się z miejsc na równe nogi.
— Cóżeś zrobił, nieszczęsny? — szepnąłem do draba. — Twoja flinta wypaliła, i mogą nas tu schwytać...
— Nie wiem, jak się to stało — uniewinniał się, zapominając, że „wcale po arabsku nie umie".
— Milcz! popsułeś wszystko! — rzucił gniewnie Jumruk, — i teraz niemożliwe...
— Milcz raczej ty — przerwałem mu, — jeżeli masz choć trochę oleju w głowie! Uciekajmy stąd w las!...
Chwyciłem Jumruka za ramię i pociągnąłem go w gąszcz, a ludzie jego biegli w popłochu za mną. Uczyniłem to w tym celu, aby nie zauważyli, jakie skutki wywoła na okręcie ów „przypadkowy" wystrzał. Obawiałem się mianowicie, aby mię ludzie z załogi nie poczęli wołać po imieniu i w ten sposób nie otworzyli oczu Jumrukowi, gubiąc mię tem samem nieza-