Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/432

Ta strona została przepisana.

wodnie. Odbiegłszy spory kawał, przystanąłem, zatrzymując towarzyszów, i rzekłem:
— Nie mamy teraz czasu na długie gawędy, więc tylko powiem wam, że wszystko da się naprawić, jeżeli natychmiast udam się na pokład okrętu...
— A to w jaki sposób? — zagadnął Jumruk.
— Ten głupi strzał zaalarmował oczywiście całą załogę, wobec czego wasz napad może się udać tylko wówczas, gdy pójdę na pokład i opowiem, że to ja właśnie wystrzeliłem przez nieostrożność.
— Maszallah, masz słuszność!
— Ale zważcie, że strzał padł tuż w pobliżu okrętu, i uwierzą w moją bajkę wówczas tylko, gdy udam się na pokład bezzwłocznie; nie można więc zwlekać ani chwili.
— Dobrze, idź, ale wracaj natychmiast!
— Natychmiast trudno będzie. Zostawcie mi przynajmniej ze trzy godziny czasu. Gdybym zaraz chciał wrócić do was, to reis effendina powziąłby podejrzenie i mógłby mię powiesić.
— No, dobrze! Idź i wracaj za trzy godziny. A powiedz Abu Rekwikowi, że przed świtem przybędziemy mu z pomocą. Idź więc! my również śpieszyć się musimy.
Rozeszliśmy się w przeciwne strony: oni do El Michbaja, ja zaś ku okrętowi, gdzie z powodu wystrzału sprowadzono natychmiast jeńców pod pokład i pogaszono światła. Cisza panowała wśród załogi i tylko Ben Nil wołał:
— Effendi! effendi! odpowiedz, bo zejdę sam na brzeg!
— Bądź cicho! — odrzekłem. — Rzuć mi linę.
W kilka sekund znalazłem się na pokładzie „Sokoła“, a w dziesięć minut wszyscy dowiedzieli się o całym moim planie i byli gotowi do wyruszenia na ląd z bronią w ręku.
Gdy asakerowie moi zebrali się z Ben Nilem na brzegu, kazałem sternikom odpłynąć na środek