Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/434

Ta strona została przepisana.

przednim, zajęliśmy się niewolnikami. Wyszukałem wśród nich przedewszystkiem Salego, który, zobaczywszy mię, krzyknął radośnie:
— Hamdulillah! Bogu cześć i dziękczynienie! Nie myliłem się! To ty! ty, we własnej swojej osobie, effendi! Miałeś zupełną słuszność, effendi, twierdząc ongi w górach kurdyjskich, że dzieją się cuda na świecie! Bo oto poraz drugi ratujesz od śmierci tego, który chciał ciebie pozbawić życia... Jesteś zawsze ten sam...
— No, no! nie wychwalaj mię tak! — przerwałem. — Od owego czasu stałeś się przyjacielem moim i bratem, więc nawet mam obowiązek ratować ciebie. Dziękuj raczej Bogu, nie zaś mnie, za swe ocalenie. Opowiesz mi później, jak się tu znalazłeś, bo teraz nie mamy zbyt dużo czasu; twój dręczyciel może wrócić lada chwila, więc musimy przygotować się na odpowiednie jego przyjęcie.
Porucznik tymczasem ze swymi ludźmi uwolnił nieszczęśliwych niewolników, ja zaś rzuciłem się na poszukiwanie broni, której znalazłem dosyć różnego rodzaju i w którą bezzwłocznie uzbroiłem wszystkich oswobodzonych niewolników.
Radość tych ludzi nie miała granic, a w uczuciu tem gorącą krwią afrykańską podsyceni, czynili wrażenie obłąkanych: skakali, tańczyli i wydawali dzikie okrzyki, tak, że trzeba było wielu naszych wysiłków, by ich uspokoić i wytłómaczyć, że hałasując, narażają nas na wielkie niebezpieczeństwo.
Uciszyli się nareszcie, a był wielki czas po temu, bo lada chwila mógł nadejść Jumruk ze swoim oddziałem. Gdyż nie ulegało wątpliwości, że wróci do seriby, skoro zobaczy, że okręt odpłynął w bezpieczne miejsce na środek rzeki.
Ukryłem tedy asakerów w środku seriby i tylko ja z Ben Nilem pozostaliśmy u wejścia. Kazałem też pogasić ognie, zostawiając tylko jeden, wobec czego w całej osadzie zapanował półmrok. Obsadziłem ponadto wyloty obu ścieżyn bocznych, ukrywszy swych