Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/435

Ta strona została przepisana.

ludzi, przyczajonych w zaroślach do ziemi i gotowych do rzucenia się na handlarzy, skoro tylko nadejdą. A miałem tych ludzi do swego rozporządzenia dosyć, bo do liczby załogi okrętowej przybyło przeszło dwustu oswobodzonych z kajdan niewolników.
Oczekiwaliśmy na Jumruka dłużej, aniżeliśmy się spodziewali. Nareszcie dał się słyszeć z oddali rozgwar licznie idących ludzi i szczęk broni, a wnet z poza ogrodzenia rozległ się groźny rozkaz, aby otworzyć. Uczyniłem to, i zbóje Jumruka w milczeniu przeszli obok mnie długim sznurem. Widocznie niepowodzenie i zawód w nadziejach podziałały na nich bardzo przygnębiająco. Jakże inaczej zachowywaliby się, gdyby im się udała napaść i gdyby wracali z pełnemi łupów rękoma. Jumruk został po tamtej stronie ogrodzenia, aż póki nie przeszli wszyscy jego ludzie, poczem dopiero wszedł ostatni, a zobaczywszy wśród mroków dwie nasze postacie, krzyknął z wściekłością w głosie:
— Poco was tu aż dwu, psy jedne? zeszliście się na gawędkę? co?...
I podniósł rękę, by mię uderzyć w twarz. Zanim się jednak spostrzegł, chwyciłem go obiema rękoma za gardło tak silnie, że opadł mi bezwładnie w ramiona, a Ben Nil w sekundzie związał mu ręce i nogi i zabrał na stronę.
Ludzie jego, nie domyślając się niczego i nie widząc w ciemnościach, co zaszło, nie zatrzymywali się, a gdy już znaleźli się w środku seriby, dałem hasło, i wnet mój oddział, zerwawszy się z zasadzki i otoczywszy bandę zbójów wokół, natarł na nią z niesłychaną gwałtownością. Oczywiście napadnięci z nienacka nie mieli nawet czasu do obrony.
Zuchy moje tak świetnie się sprawiły, że ani jeden z całej bandy Jumruka nie umknął; wszyscy, skrępowani powrozami, legli pokotem na placu.
Wówczas wśród dopiero co uwolnionych z kajdan niewolników wszczął się niewypowiedziany wir-war: okrzyki, tańce, skakanie, tarzanie się po ziemi, rzu-