Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/436

Ta strona została przepisana.

canie w górę przedmiotami, — wszystko to było wyrazem wielkiej radości ze zwycięstwa. Przy gęsto rozpalonych z polecenia mego ogniskach ta orgja wesołości przedstawiała niezwykle groźny i malowniczy widok.
Po bliższem rozejrzeniu się przekonałem się niestety, że nie brakło trupów i rannych, bo wielu z oswobodzonych niewolników nie mogło się oprzeć żądzy zemsty. Teraz pastwić się zaczęli nad pozostałymi przy życiu bandytami, leżącymi pokotem na ziemi; hańbiące wyzwiska, kopanie i plucie im w twarz były wyrazem strasznej nienawiści ku niedawnym gnębicielom, czego w końcu musiałem surowo zabronić.
Gdy się wreszcie uciszyło, kazałem zanieść Jumruka do jego mieszkania, oddając go pod opiekę Ben Nila i nakazując mu, by nic o mnie nie wspominał. Ogłosiłem też wszystkim, że jeniec ten należy wyłącznie do mnie. Musiałem też użyć całej energii, by powstrzymać rozbestwioną tłuszczę od rabunku, i to nie groźbą, lecz wydaniem dziś jeszcze sutej uczty, ku czemu nie brakło tu zapasów. W następstwie jej wszyscy czarni z nastaniem dnia leżeli na ziemi spici, jak bydlęta, poszło bowiem kilkanaście beczek merissah[1]. Wolałem zresztą to, niż gdyby miała była wybuchnąć otwarta przeciw mnie rewolta.
Podczas gdy czarni pili i potem przewracali się bez zmysłów na trawę, zarządziłem podział zdobyczy pomiędzy moich asakerów, ku wielkiej ich radości, gdyż znalazła się tu do rozdania niezwykła ilość łupów. Reis effendina nigdy nie miał tak wielkiej zdobyczy.

Rozdzieliwszy wszystko, sam oczywiście dla siebie nic nie zatrzymując, chciałem wreszcie odpocząć. Gdy wtem przystąpił do mnie Sali z prośbą, aby mu ostatecznie było wolno wyrazić mi podziękę. Nie chcąc czynić mu przykrości, pozwoliłem mu usiąść obok siebie. A kiedy już wynurzył cały zasób błogosławieństw i zapewnień dozgonnej przyjaźni i czci dla mnie, począł

  1. Wódka z prosa murzyńskiego.