Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/440

Ta strona została przepisana.

— Nie! to nie jest kłamstwo! — przerwałem mu. — Powiedziałeś przecie w mojej obecności do owego draba, co miał być moim katem: „Skoro tylko usłyszysz z ust moich słowo „wtole", masz mu wbić nóż pomiędzy żebra aż po rękojeść...“
Na te słowa twarz Jumruka, mimo ciemnego zabarwienia skóry, przybrała odcień bladości. Począł bełkotać, a raczej stękać i jąkać się:
— Kto... kto to... mógł... kto mógł zdradzić?... Więc mówisz... jakto... wypierasz się... mówisz, że... żeś... nie Ben Sobata...
Utknął, a ja ciągnąłem dalej:
— Miałeś niezłomne postanowienie schwytać chrześcijanina, nazwiskiem Kara Ben Nemzi, i związać go razem z Salim Ben Akwilem. Dziwię się, jak w twojej durnej głowie mogła powstać myśl, żeby mię podejść...
— Cieeeeebie?...
— Tak. Czyż jeszcze się nie domyślasz, że ja właśnie jestem Kara Ben Nemzi, ja jestem ów „parszywy pies chrześcijański“, którego podjąłeś się do stawić żywym murabitowi?
— Ty jesteś... ty... Kara... Ben Nemzi?...
— Tak, ja! A teraz dowiedz się, co cię czeka. Kiedym jeszcze był w twem mniemaniu Ben Sobata, zamierzałeś zbrodniczą ręką usunąć mię ze świata, aby się pozbyć niebezpiecznego świadka twych zbrodni i współzawodnika w łowieniu niewolników. Głupi nędzniku! Wiem to z twych własnych ust, bo język Dinków znam lepiej, niż ty! Mienisz się „pięścią Świętego“, ale... ów święty to taki sam złoczyńca, jak ty. I wiedz, że ta zbrodnicza „pięść” nigdy się już nie zaciśnie, ani też nie będzie w stanie utrzymać garści tego proszku złota, który tak podstępnie ode mnie wyłudziłeś. Zamało masz mózgu w czaszce, abyś mógł był odgadnąć, że pieniądze te przyniosłem tu umyślnie, aby wziąć cię na ich lep! Mówiłem mu to wszystko, aby go niejako przy-