gwoździć do ziemi, jakkolwiek i bez tego przygnębiony był i przerażony. Wczorajsza pewność siebie i pycha ustąpiły miejsca uczuciu poniżenia i niemocy. Przycisnął się trwożnie do ściany i jęczał:
— A no, stało się! Jesteś Kara Ben Nemzi, chrześcijanin! la buzu, ia muziba, ia chaka! o smutku, o nieszczęście, o dolo! Jak to się wszystko nagle stało...
— Jak się stało? — wtrącił Sali Ben Akwil, przystępując doń i mierząc go surowym wzrokiem. — Musiało to nastąpić, bo wszelka zbrodnia prędzej czy później mści się na tym, kto ją popełnia. Kto sieje miłość, ten miłość zbiera; ale kto rozrzuca nasienie nienawiści, musi zebrać pomstę i karę Bożą! Chcieliście mię torturami zmusić do wzięcia udziału w waszych nieprawościach, ale nie uczyniłem tego, wierząc, że odwet nadejść musi. Życzyłem ci wieczorem spokojnego snu i wesołego przebudzenia się; nie zrozumiałeś mnie. A przecie już wtedy w osobie Ben Sobaty poznałem mego przyjaciela, effendiego, przeklętego przez was, i skoro go tylko zobaczyłem, miałem pewność, że to już będzie ostatnia noc mojej niedoli. No, i widzisz... niedola ta na twoją spadła głowę... Ale to jeszcze nic w porównaniu z tą chwilą, gdy spotkasz się oko w oko ze śmiercią, która zbliża się do ciebie straszna i haniebna!...
Słowa Salego i surowy ton, w jakim przemawiał, obudziły nanowo w przygnębionym aż do tej chwili Jumruku pychę i energię. Począł się szamotać, a podniósłszy związane ręce wysoko, krzyczał:
— Milcz! milcz! Nędznym robakiem jesteś, choć pod opieką tego chrześcijanina udajesz zuchwalca. Nie sądź, że możesz mię lżyć bezkarnie! O, nie! Jeszczeście nie zwyciężyli ostatecznie! Wprawdzie widzę tu powiązanych moich ludzi i uwolnionych niewolników, ale udało wam się to jedynie przez niegodny podstęp. Wiedz, że zdobyliście El Michbaja tylko na parę godzin, i radość wasza obróci się wnet w smutek i jęk
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/441
Ta strona została przepisana.